niedziela, 12 maja 2013

6. "He'd made progress, but there way yet so much to more fix" (II)



            Joanna's Point of View




      Ally i ja podeszłyśmy do zbiorowiska, stawając na czubkach naszych placów, aby zobaczyć, co się dzieje, wokół tego zamieszania.

- Dlaczego oni są tak podekscytowani? – zapytałam, trącając Ally. Stanęła z powrotem na całych stopach i spojrzała na mnie.

- Czasami rodzice wysyłają pieniądze. Wiesz, na wyjazdy do miasta. – Wzruszyła ramionami, starając się więcej zobaczyć.

- Wyjazdy do miasta? – zapytałam zdziwiona.

Prychnęła na mnie z grubsza.

- Naprawdę nie przeczytałaś broszury, co nie?

Przewróciłam oczami. Już chciałam odpowiedzieć, kiedy ktoś pchnął od tyłu. Patrząc przed siebie, zobaczyłam Katie idącą z dużym, szarym koszem, wypełnionym paczkami i białymi kopertami. Wszyscy cofnęli się kilka kroków, aby zrobić miejsce.

- Siadajcie! Siadajcie wszyscy! – krzyknęła Katie z przodu sali. Wszyscy poszli na swoje miejsca, czekając cierpliwie.  Położyła dłonie na biodrach, wzdychając głęboko. – W porządku. Za każdym razem będę brać przypadkowy list albo paczkę i wywoływać osobę, do której zostały one zaadresowane. Rozumiecie?

- Taaaak – wypowiedzieli wszyscy, prawie jak Zombie.

Katie wyciągnęła brązową paczkę.

- Dobrze. – Powiedziała cicho i spojrzała na nią, aby zobaczyć adres zwrotny i imię osoby, do której jest ona zaadresowana. – Quinn Conrad? – Dziewczyna z krótkimi, brązowymi włosami, pojawiła się, biegnąc do przodu i odebrała paczkę, a następnie wróciła na swoje miejsce. Skupiłam się z powrotem na Katie i czekałam cierpliwie.

Jeżeli istnieje jakaś rzecz, której na pewno nie miałam, była to cierpliwość. Siedziałam tam przez prawie pół godziny, czekając aż usłyszę swoje imię. Ally dostała list od rodziców. Piszczała, jak głupia, gdy znalazła w kopercie pięćdziesiąt dolarów i list, w którym pisało, jak bardzo brakowało im jej w domu. Czytałam to z zazdrością.

Nagle usłyszeliśmy gwizd, co oznaczało, że zaczytało się mieszanie-wieków. Mój żołądek podszedł mi do gardła. O nie, zupełnie o tym zapomniałam. Udałam się w miejsce, gdzie każdy stał. Po kilku minutach oczekiwania, wręczono mi kartkę.

Żółty, 265.

Prawie krzyknęłam z radości, gdy zobaczyłam, że Ally też miała żółtą kartkę. Ale byłyśmy w tym samym wieku, więc nie było sposobu, żebyśmy mogły być razem. Patrząc na jej kartkę, zauważyłam liczbę 267.

Och, tak blisko!

Westchnęłam, kiedy znalazła swojego partnera. Okazał się nim być chłopak, który podrywał ją drugiego dnia nad jeziorem.

- Cześć, kochanie. – Powiedział, kładąc rękę na jej ramieniu. Był od niej o wiele wyższy, można byłoby powiedzieć, ze wyglądał, jak jej ojciec. Mogłam zobaczyć, jak niezwykle jest zachwycona tym, że starszy chłopak do niej podbijał.

Odeszłam.

Gdy szłam przez tłum rozjuszonych ludzi, aby znaleźć swojego partnera, ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwracając się zobaczyłam Bree. Boże, proszę, nie pozwól na to.

- Jaki jest twój numer?

Odwróciłam moją kartkę, ujawniając jej numer. Modliłam się do Boga, żeby nie miała tego samego. Po podjęciu decyzji, żeby nie powiedzieć jej żadnego niemiłego komentarza, czułam jakby karma uderzyła mnie w twarz. Boże, proszę, będę dla niej miła, niech tylko nie będzie moim partnerem!

Odwróciła swoją z ponurą miną. Pięćdziesiąt. Uff, a było tak blisko. Wzruszając ramionami, odeszła, aby sekundę później, znaleźć swojego partnera. Stałam, patrząc jak większość rozmawia ze swoimi partnerami. Niektórzy po prostu mieli skrzyżowane ręce i byli w złym humorze, bo trafili na tę osobę, na którą nie chcieli.

Po chwili Katie stanęła na wielkiej, drewnianej skrzyni.

- Hej! Czy wszyscy znaleźli swojego partnera? – Nikt nie odpowiedział. – Okej, kto nie ma partnera? – wahałam się, czy podnieść rękę, każdy rozglądał się na lewo i prawo, aby zobaczyć, czy ktoś tego nie zrobił. Nienawidziłam być w centrum zainteresowania, ale pomyślałam, że nie mam wyboru. Powoli podniosłam swoją rękę. Po chwili zobaczyłam, że ktoś również ją podniósł. Jednak ta osoba była ukryta za morzem głów i nie mogłam powiedzieć, kto to był. Patrząc w tamtą stronę, zauważyłam tylko kształt dłoni. Szerokie palce średniej długości. To nie były palce dorosłego człowieka.

Nagle Katie wskazała na mnie.

- Ile masz lat? – zapytała.

Czułam wiele palących spojrzeń, znajdujących się na mojej osobie. Zarumieniłam się.

- Piętnaście.

- A ty? – zapytała, wskazując na inną osobę,

- Piętnaście.

No, to teraz wiem, że to chłopak.

Spojrzała na mnie zdenerwowana.

- Dlaczego są tu dwoje piętnastolatków bez partnera? – zapytała samą siebie.

Kobieta z krótkimi, brązowymi włosami i zielonymi, kwadratowymi okularami, stanęła za nią.

- Nikt nie jest dobrany w parę ze swoim rówieśnikiem?

Nikt nie odpowiedział.

- Katie? – powiedziała cicho. Katie pochyliła się w jej lewą stronę. Kobieta trzymała jasnozielony kawałek plastiku, blisko swojej piersi, mówiąc coś pochopnie. Mimo, że było cicho, wszyscy byli jeszcze ciszej. Praktycznie milczeli. Więc słyszałam wszystko, biorąc pod uwagę fakt, jak blisko nich byłam. – Uhm, nie ma dwóch starszych dzieciaków, którzy mieli być z nimi w parze.

Katie zmarszczyła brwi, podnosząc do góry głowę, jakby była w szoku.

- Nie ma?

Niska kobieta spojrzała w moją stronę, przez co nasze oczy spojrzały się na milisekundę.

- Justina Biebera i Candice Wood. Oboje są chorzy. – Powiedziała, podkreślając słowo “chorzy”, jakby w to nie wierzyła.

- Candice Wood? – zapytała cicho Katie. – Czy to wnuczka Mary Wood? – kobieta skinęła głową. Na twarzy Katie pojawiło się oburzenie. Zanim wyprostowała się, zaklaskała w dłonie. – Dobrze, oboje traficie do jednej pary. Josh! – krzyknęła (dosłownie), wskazując na mnie. – Dołącz do swojego partnera.

Cóż przynajmniej nie będę musiała być w parze z Candi… Josh?!

Gorączkowo szukałam go, mając nadzieję, że zostałam przydzielona do innego piętnastolatka o imieniu Josh. Po chwili zobaczyłam McCormicka, kroczącego w moją stronę z głupim uśmieszkiem, wymalowanym na twarzy. O Boże…

- Cześć! – powiedział entuzjastycznie. Zmusiłam się na uśmiech, ale wyglądałam, jakbym wydęła po prostu wargi.

- Hej.

- Od czego zaczynami, partnerze? – pochylił się nade mną. Po prostu miejmy już to za sobą. Miałam spędzić z nim godzinną przerwę, a potem znowu widzieć się z nim na studiowaniu Biblii. Możecie uwierzyć w moje szczęście?

- Mhmmm. – Powiedziałam wysokim tonem, chcąc wypaść sarkastycznie. Spojrzał na listę zadań, przygotowanych przez Katie, a ja zerknęłam przez ramię na Ally. Jej partner flirtował z nią, pozwalając siedzieć jej na swoich kolanach. Westchnęłam, gdy jego długie palce przejechały po jej udach. Jak ja jej teraz zazdrościłam. Niezależnie od tego, kto został mi przydzielony w tym tygodniu, wiedziałam, że będzie on beznadziejny.


Third Person Point of View

       Candice owinęła swoje ramiona wokół tułowia Justina. Czuła się winna. Znowu. Chciała, żeby ją szanował, a ponownie pozwoliła mu, żeby ją wykorzystał. Chciała czuć się szanowana, potrzebna i kochana, a Justin nie mógł dać jej żadnego z tych uczuć.

Marzyła, żeby mógł, bo bardzo go lubiła, nie potrafiła tego wyjaśnić. Ale nie podziwiała jego osobowości. Tylko wygląd. Sposób w jaki dbał o siebie i swoją reputację. Chciała kogoś takiego. Kogoś seksownego, kto sprawiałby, żeby wszyscy jej zazdrościły. Kochała to uczucie. Nieważne, jak kiepsko to brzmiało, lubiła to, jak ludzie na nią patrzyli w jego towarzystwie, a nie to, kim w rzeczywistości był.

Chciała, żeby Justin Bieber był jej.

Ale nie można mieć wszystkiego, czego chcesz. Instynkt mówił jej, że on jej nie potrzebował. Dziewczyny rzucały się na niego, a on mógłby mieć każdą z nich, gdyby chciał. O dziwo, Candice zauważyła, że zbyt tego nie wykorzystywał, co dało jej trochę nadziei.

Ale nie o to chodziło. On jej nie kochał. W rzeczywistości, prawie ją nienawidził. Nigdy nie zwracał na nią uwagi, chyba, że oferowała mu swoje ciało. Wykorzystywał ją, a to prawie łamało jej serce.

Nawet takiemu bezdusznemu człowiekowi, jak Justin, nie sprawiało radości zasmucanie jej. Nic dla niego nie znaczyła. Mogła być całkowitą suką, ale wciąż była człowiekiem. A on wiedział, że każdy miał uczucia, nawet on sam. Umierał, gdy wiedział, że mógł mieć każdą, ale starał się tego nie wykorzystywać. Zaczął być świadom swoich uczuć, które wcześniej ignorował.

Przed rozpoczęciem obozu, nie obchodziło go, czy zrani Candice. Nie obchodziło go, jak czują się ludzie, gdy on ich zastrasza. Był… no… chujem. Nikt go nie lubił, chyba że trafiła się osoba, która nie była powierzchowna. Ale kiedy wrócił w tym roku na oboz, zaczął bardziej dbać o ludzi. Oczywiście, nie da się od razu wyeliminować wszystkich złych nawyków. To znaczy, teraz był tu, leżąc z dziewczyną, która myślała, że właśnie spał, gdy on nad wszystkim myślał. Zrobił postępy, ale czekało go jeszcze dużo do naprawienia.

Zaczął rozmyślać jeszcze bardziej, gdy nagle coś faktycznie przykuło jego uwagę. Joanna Grey. Nieśmiała piętnastolatka, o której nic nie wiedział poza tym, że posiadła koszulkę poplamioną krwią, była niewinna, a jej rodzicami byli Jim i Grace Grey (Candice mu trochę o tym mówiła) i to, że Candice wylała na nią sok.

Mimo, że pozwolił sobie na pewnie rodzaj flirtu z  (jasne, flirtu) z Candice, nadal był bardzo zły, że tak ją poniżyła. Mówił, że go to nie obchodzi, ale coś się zmieniło…

- Czemu wylałaś sok pomarańczowy na Joannę? – zapytał, odsuwając się od Blondynki. Przysunęła się do niego bliżej, śmiejąc się sama do siebie. Nawet na niego nie spojrzała.

- Bachor sobie na to zasłużył. – Wzruszyła ramionami, kładąc głowę na jego piersi. Usiadł, odpychając ją na drugą połowę łóżka.

- Zasłużyła sobie? – zapytał z niedowierzaniem. – Candice, groziłaś biednej dziewczynie! – zawołał.

Przewróciła oczami, opierając się na łokciach i pochyliła się.

- Och, daj spokój, Justin. Co cię to obchodzi? Zrobiłeś wiele więcej złego.

Mógł powiedzieć, że celowo nachyliła w jego stronę swoje piersi. To coś, przez co kiedyś by o wszystkim zapomniał. Ale to było kiedyś. Chwytając popielniczkę i papierosa, które były umieszczone na stoliku nocnym, opadła z powrotem na miejsce, odpalając go.

- O boże! – krzyknął, zrywając się z łóżka. Wciągnął na siebie swoje bokserki i spodnie. Oburzony jej wypowiedzią, machnął ręką przed swoją twarzą, gdy wypuściła dym. Uniosła brwi z niedowierzaniem.

Kim do cholery jest ten chłopak?

- Och, a więc teraz nie palisz? – spytała, podnosząc swoje prawie ramię, a następnie pozwoliła mu spaść na swoje uda.

Trzymając w ręce swój biały t-shit, wskazał na nią.

- Skręty, nie papierosy, Candice. Zrozum to! – włożył koszulkę przez głowę, gdy ona przewróciła oczami.

- Och, przepraszam, że nie znam twoich preferencji palenia, mój błąd. To się nie powtórzy. – Rzuciła sarkastycznie z papierosem z ustach. Siedząc, chwyciła swój fioletowy, koronkowy stanik z podłogi i założyła go.

- Cokolwiek, Candice. – Powiedział, zakładając swoje buty. Spojrzała na niego, kładąc nogi na brzegu łóżka. Nienawidziła się z nim kłócić.

- Chodzi o to, co jest z tobą? Bronisz tę małą sukę? – zmrużyła oczy. – Kilka tygodni temu, nawet byś się nie przejął, a teraz co? Błagam, Justin. Ją też pieprzysz?

Milcząc, zacisnął szczękę. Oczywiście, że jej nie pieprzył. Po pierwsze, miała piętnaście lat. Mimo tego, że te pare razy zajrzały do jego umysłu, ignorował je za każdym razem. Po drugie, nawet by mu nic nie pozwoliła. Była taka niewinna. Po trzecie, edwo ją znał. Nie chodzi o to, że nie miał jednorazowych przygód, ale przecież miał ją widzieć przez dwa i pół miesiąca. Pomyślcie, jak niezręcznie by pomiędzy nimi było.

Śmiech Candice przerwał ciszę.

- Wiesz co? – Spojrzał na nią, czekając na to, co powie. – Lubiłam cię o wiele bardziej, gdy przypominałeś swojego ojca.

Zacisnął pięści, a jego oddech stał się ciężki. Mogła zobaczyć, że jego oczy zrobiły się prawie czarne. Nagle zaczęła, żałować, że w ogóle otworzyła usta. Mógł ją zabić.

Justin potrząsnął głową, podejmując decyzję o opuszczeniu jej domku, zanim zrobi coś złego. Zazwyczaj uprawiał seks, aby złagodzić stres, ale to była inna sytuacja.

Wychodząc z jej osobistego domku, trzasnął drzwiami tak mocno, że zdjęcia na ścianie się potrząsnęły.

Candice zmieniła pozycję, czując się niewygodnie, będąc sama w łóżku. Nie powinna przekroczyć linii, ale to zrobiła. A on chyba nigdy jej nie wybaczy.


 ***

Cześć! Tak jak obiecałam, tak jest. Nie wierzę, że tak wcześnie udało mi się go dodać. Miejmy nadzieję, że siódemka będzie już jutro, bądź pojutrze. Postaram się.

A więc, co myślicie o zachowaniu Justina? Cieszy mnie, że wreszcie w jakiś sposób pokazał, że Joanna nie jest mu obojętna, awh. 

Dziękuję za ponad pięćdziesiąt komentarzy pod piątką. Jesteście niesamowici! :)


A więc tak, follownijcie naszą polską Joannę: @JoannaGreyPL
Dajcie follow u naszej polskiej Candice:
@CandiceWoodPL 
I DAJCIE FOLLOW U NASZEGO JUSTINA!
@Justin304_PL  
Doczekaliśmy się też Megan, o cholercia.
 @MeganCabinPL
Awh, dajcie follow naszej polskiej Ally:
@Alison304PL
  


Jest jeszcze wolna Ally z takich postaci, które często występują w opowiadaniu, ale nie martwcie się, dojdą jeszcze! :3












sobota, 11 maja 2013

6. "He'd made progress, but there way yet so much to more fix" (I)



            Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, doszukując się wad w moim stroju. Oczywiście, że było ich więcej, niż potrzeba. Jak zwykle zresztą. Na przykład: moje spodnie były zbyt luźne, a moja koszula dziwnie się dopasowywała. Ale to nie o to chodziło. To było normalne. Po prostu sprawdzałam, czy nie znajdują się na nim duże plamy albo rozdarcia.

Po upewnieniu się, że mój strój w miarę się reprezentował, wychyliłam moją głowę z łazienki, koncentrując się na budziku, znajdującym się tuż obok mojego łóżka.

8:56AM.

Wystarczająco czasu na dotarcie do kościoła.

Chwyciłam butelkę z wodą, przygotowując się tym samym do wędrówki pieszej, gdy ktoś wszedł do domku. Z jakiegoś powodu, moje serce zamarło. Pomimo zawrotu głowy, przez to, co się stało (och, technicznie, co powiedział) między mną i Justinem, byłam nerwowym wrakiem. Miałam wrażenie, że coś mi się przydarzy.

Dziewczyna, która przed chwilą weszła, dmuchała balony z gumy, przewracając ją co chwilę w ustach. Złapałyśmy kontakt wzrokowy, przez co pojawił się na jej ustach lekki uśmiech.

- Oh, hej Joanna.

Pomachałam jej.

- Hej, Bree.

Pytałam o nią w zeszły piątek Megan, podczas mieszania wieków. Powiedziała do mnie wcześniej cześć, używając mojego imienia, przez co byłam zdezorientowana. Skąd je znała? Zapytałam Megan, czy ją zna. Nie chodziła z nią do szkoły, ale podobno też tu spędzała wakacje w zeszłym roku. Powiedziała mi, że ma na imię Bree Baker. Chodziła do pierwszej klasy liceum i była znienawidzona przez Candice. Przez chwilę poczułam się komfortowo, gdy mi o tym powiedziała.

Przynajmniej nie jestem jedyna.

- Przykro mi z powodu incydentu z pomarańczowym sokiem. Candice jest taką małą suką. – Bree wyrwała mnie z mojego letargu, gdy usłyszałam, jak mówi „sok pomarańczowy”.

Uniosłam brwi.

- Ty też to widziałaś? – zapytałam, mając nadzieję, że chociaż jedna osoba nie była świadkiem najbardziej upokarzającego momentu w moim nastoletnim życiu.

- Nie! – odpowiedziała. Odetchnęłam z ulgą. – Wszyscy o tym mówią.

Nie! Moje serce przyśpieszyła, a do gardła podeszła mi wielka gula. Znaczy, czego mogłam się spodziewać?

- Tak czy inaczej. Idziesz do kościoła? – zapytała.

Skinęłam głową, nic nie mówiąc. Planowałam być silna. Szczerze powiedziawszy, kto nie poczułby się zdenerwowany, widząc, ze każdy o nim mówi?

Chciałam kierować się zdrowym rozsądkiem.

Odchrząknęłam, patrząc na nią, po tym jak zakręciłam butelkę mojej wody.

Patrzyła na mnie, jakby na coś oczekiwała. Zrozumiałam, że czekała na odzew z mojej strony. Mogłabym się jej zapytać, czy idzie na wspinaczkę, tak jak ona mnie zapytała, czy idę do kościoła. To był zdrowy rozsądek. Tak sądzę. Zachowujesz się, jakbyś był zainteresowany kimś innym, tylko po to, aby uważał, że jesteś uprzejmy. Nie myślałam rozsądnie. To było nie na miejscu dzisiaj, przynajmniej tak czułam.

Szłam za nią, nie chcąc nawiązać kontaktu wzrokowego. Czułam się winna, będąc dla niej wredna, bo ona mnie uświadomiła, że ludzie o mnie mówią. Chodzi o to, skąd miała niby widzieć, że tamten dzień zmienił mnie wrażliwą, nieuprzejmą… suką?

Westchnęłam, wchodząc do dużego kościoła, który stał bezpośrednio na prawo od pokoju-ogniska. Był duży z oczywistego powodu, połowa obozu chodziła do kościoła w tym samym czasie, co daje z pięćset osób (nie licząc personelu).  Nie moglibyśmy zostać umieszeniu w małym, klaustrofobicznym pomieszczeniu. Usiadłam na jednym z wolnych miejsc, widząc, że zaczyna już ich brakować. Zauważyłam irytujące, pomarańczowe włosy Freddiego, który siedział przede mną. Niestety tuż obok mnie siedział Spencer, który całkowicie ignorował moje istnienie.

Naprawdę nie oczekiwałam, że nawiąże ze mną miłą konwersację. Przyjaźnił się z Candice, a jak wszyscy wiemy, ona mnie nie lubiła. Ale to było tylko siedzenie obok, a ja zaczęłam godzić się z faktem, że nikt ze mną nie będzie rozmówiła z powodu tej blond zdziry.

Ups, przepraszam, wymsknęło mi się.

Spencer siedział obok innego chłopaka, którego widziałam już w pierwszym dniu obozu. To był dopiero drugi raz, kiedy miałam okazję go zobaczyć. Nawet nie zauważył, że usiadłam obok nich, w przeciwieństwie do Spencera, który nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, a potem się odwrócił, jakbym miała jakiegoś syfa. Czy nie możemy być wszyscy przyjaciółmi?

Nie ważne, ten drugi „bezimienny”, lubię go tak nazywać w mojej głowie, był dosyć atrakcyjny. Nie myślałam tak tylko dlatego, że Spencer był u mnie przekreślony, jako potencjalny przyjaciel, ale wyglądał on lepiej od niego. Tak, jak zauważyłam pierwszego dnia, miał taki sam kolor włosów, jak Spencer. Nie był w pełni Caucasian’em*. Moja mama stwierdziła, że ja i ona byłyśmy w jakiejś części hiszpankami. Ojciec od razu zaprzeczył. Nie tylko był homofonem, ale również rasistą. Wolałabym mieć ojca, który ignorował, jakiej jesteś rasy, a nie takiego, który by cię za nią pobił.

Bezimienny wyglądał mi na Indianina. Był opalony, jak większość obozowiczów (pomijając mnie, nosiłam długie spodnie i bluzki z długimi rękawami). Jego oczy miały odcień bardzo ciemnej czekolady, co mnie trochę przeraziło. Wyglądały na czarne, na pierwszy rzut oka. Mogę się mylić, ale wyglądał mi na metr dziewięćdziesiąt,  kiedy ja mierzyłam tylko metr sześćdziesiąt. Z łatwością nade mną górował.

Niemal roześmiałam się sama do siebie, analizując jego wygląd. Wysoki, przystojny brunet.  

Można zapytać, jak ja to wszystko zauważyłam na pierwszy rzut oka? Nie zauważyłam. Popatrzyłam na niego kilka razy, zanim to wszystko zobaczyłam. Co? Nikt nie zauważył.

- Teraz mam dla was zadanie. – Powiedział pastor.

Cholera. Co on mówił? Co jeśli zadanie wiąże się z tym, co on wcześniej mówił? A ja nie słuchałam. O rany, jaki bałagan. Wpadłam w panikę, rozglądając się po twarzach wszystkich. Wszyscy stali, czekając na to, co powie. Gorączkowo poklepałam po ramieniu Freddiego. Odwrócił się, odsłaniając swoje usta, przez co widziałam jego zęby, które praktycznie były całe obklejone długimi drutami.

- Freddie! O czym on mówił przez ostatnią godzinę? – szepnęłam, patrząc na lewo na opiekunów, którzy szukali rozmawiających osób.

- Moralności! – wyszeptał ostro, szczęśliwie omijając wykład na temat, dlaczego nie zwracałam swojej uwagi na pastora.

Moralności? O co właściwie chodziło?

Pastor zaczął mówić. Próbowałam go uważnie słuchać.

- Kiedy wyjdziecie na przerwę, napiszcie wszystko, co chcecie od życia. Napiszcie o swoich celach, nadziejach, a przede wszystkim o swoich morałach. Potem, spójrzcie na całą listę i wybierzcie to, co jest dla was najważniejsze. Oczywiście, niektórzy mogą z was napisać „chodzenie na imprezy”. – Niektóre dzieciaki zachichotały. Konkretnie Spencer, który zerknął na swojego przyjaciela. – I z oczywistych powodów, powinniście takie cos wykreślić. Nie chcecie aby zabawa, zmarnowała waszą szansę na odniesienie sukcesu w życiu, a nawet zbawienia. Bramy nieba nie są otwarte dla tych, którzy nie słuchają.




            Miałam poważnie przemyśleć to, co powiedział pastor, podczas mszy tego dnia. Nie chciałam myśleć o Candice. Miałam napisać wszystko, co chcę od życia? Nie kupowałam tego, że „bramy nieba nie są otworzone dla tych, którzy nie słuchają”. Bzdura. Moi rodzice byli tacy surowi, bo im na tym zależało? Być może nie chcą zniszczyć moich szans na sukces. Myślała o rym do lunchu. Wtedy moje myśli zostały przerwane.

Duża grupa ludzi stała wokół drzwi, jakby na coś czekała. Nikt się nie był, bo ludzie nie kibicowali, ani nic nie krzyczeli. Byłam ciekawa, dlaczego tam stali.

- Już dzisiaj dostajemy pocztę! – Ally krzyknęła radośnie. Zmrużyłam zdziwiona moje brwi.

- Co? – zapytałam. Wydawało się, że każdy był coraz bardziej niespokojny. – Jaką pocztę?

- Nie przeczytałaś broszury? – zapytała. Popatrzyłam na nią przez kilka sekund, a potem się odwróciłam. Jaka broszura? – Pisało tam, że dostajemy pocztę w każdy drugi poniedziałek miesiąca. Na broszurze były wszystkie informacje dotyczące obozu.

Nie dostałabym jej w ręce. Nawet gdybym chciała.




            Postawiłam plecak na kuchennym krześle, uśmiechając się, przygotowując papier do recyklingu. Miałam być teraz wolna na dwa i pół miesiąca. Mimo tego, że będę musiała przebywać z matką w ciąży, było to o wiele lepsze, niż rozszerzona matematyka.

Moja mama weszła do kuchni, kiedy wyrzuciłam ostatni papier, zerkając na drzwi.

- Jim! Ona jest w domu! – krzyknęła, uśmiechając się do mnie, kiedy szła w kierunku stołu. Nie odwzajemniłam tego. O nie. Stół kuchenny, mama, tata i ja oznaczało tylko jedno – rozmowę.

Westchnęłam, siadając na swoim miejscu i spojrzałam w dół na swoje kolana, śledząc wzory na moich spodniach. Usłyszałam głośne kroki mojego ojca.

- Joanna. – Przywitał się, wskazując na mnie.

- Dobry wieczór. – Mruknęłam, patrząc na to, jak usiadł obok mojej matki. Cały tydzień była w świetnym nastroju, twierdząc, że dziecko mocno zaczęło kopać.

- Twoja matka i ja musimy z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym. – Skinęłam głową, nadal uważnie słuchając. Boże, co zrobiłam źle tym razem? Tych rozmów było już zbyt wiele, jak na mój gust. – Wiesz, jak bardzo jestem zajęty. – Nerwowe spojrzenie przemknęło przez jego twarz, zanim się skrzywił. – Jestem tak często w pracy, trudno mi wrócić do domu, kiedy są w nim dwie kobiety. Nie będę mógł się zrelaksować, a twojej matce jest teraz ciężko, jest w ciąży i to wszystko…

Spojrzałam na mamę, która się do mnie uśmiechała. Po raz kolejny spojrzałam na jej brzuch. Z dnia na dzień robił się coraz większy.

- Myślę, że wiesz o czym mówimy. – Moje brwi uniosły się do góry. Miał otwarte usta i można było powiedzieć, że wstrzymuje oddech. Odetchnął, śmiejąc się gorzko. – Byłoby lepiej, gdybyśmy mieli więcej miejsca dla siebie w domu.

Moje serce przyśpieszyło u czułam, jak staje mi się gorąco.

CHCĄ MNIE WYRZUCIĆ Z DOMU?!

Nie, nawet o tym nie myśl Joanna. Co by pomyśleli ludzie, gdyby się dowiedzieli, że pastor wykopał córkę z domu, mimo tego, że była posłusznym dzieckiem.

- Wyjeżdżać na chrześcijański obóz w lato.

Prawie westchnęłam z ulgą, ale nie mogłabym tego zrobić. Całe lato miałam zamiar spędzić z przyjaciółmi rodziną… i moimi myślami! Wszystko przepadło! A dlaczego? Bo moi rodzice doszli do wniosku, że będzie im beze mnie wygodniej. Powinni dbać o swoje obowiązku, a dzieci są właśnie obowiązkiem!

- Możesz odejść. – Powiedział. Bez przeprosin albo starania się mnie namówić do tego całego obozu.

Poszłam do mojego pokoju i zatrzasnęłam drzwi tak mocno, jak tylko mogłam. Moi rodzice nawet nie przyszli by zobaczyć, co się stało. Nawet na mnie nie nakrzyczeli. To było dziwne. Nie usłyszeli tego? Albo zrozumieli, że jestem zdenerwowana. Niezależnie od tego, chciałam zwrócić na siebie uwagę.

Uniosłam moje brwi, wychodząc na korytarz i oparłam się o drewnianą poręcz. Patrząc w dół w stronę salonu, nikogo nie widziałam. Telewizor był wyłączony, tak samo jak światła. Zeszłam na dół po schodach, kierując się do kuchni.

- Czy wy nawet… - Przerwałam. Miejsca, w których siedzieli moi rodzice, były teraz puste. Sunęłam moimi skarpetkami po podłodze i podeszłam do dużego, kuchennego stołu na którym została umieszczona kartka.

Niech obiad będzie gotowy, kiedy wrócimy do domu.






Jutro część druga. Nie zdążyłam przetłumaczyć całego.
Do jutra! x

Wow, mamy Joannę na twitterze!
 A więc follownijcie: @JoannaGreyPL 

Jeżeli chcecie założyć twittera, któregoś z bohaterów - napiszcie do mnie :)
Jest wolny Justin, Ally, Candice i ogólnie to wszyscy, prócz Joanny. 

@alohacher
ask.fm/alohacher

środa, 1 maja 2013

5. "I'll have you know that my hands aren't the only things I like getting dirty"



              W weekend mieliśmy dwie możliwości. Wziąć udział w kilku zajęciach z resztą obozu, bądź zostać i relaksować w swoim domku. Mój leniwy tyłek zdecydował się na pozostanie w łóżku. Byłam zmęczona po całym, ruchliwym tygodniu i ogólnie miałam za dużo na głowie, aby się na czymś skoncentrować.

            Okej, to było w połowie kłamstwo. Byłam zmęczona – ale nie od ruchliwego tygodnia, byłam zmęczona od próbowania zaśnięcia i ciągłego zmieniania pozycji w nocy, aby wreszcie poczuć się komfortowo. W pewnym momencie całkiem przypadkiem wylądowałam na ziemi. Zamiast wyprostować ramiona, aby dosyć bezpiecznie wylądować, złapałam dłonią przewód lampy i patrzyłam, jak z głośnym hukiem upada na ziemię. Szybko zebrałam kawałki szkła i położyłam je na stoliku nocnym (na lewo od mojego łóżka), a następnie wróciłam pod kołdrę, planując udawanie ślepej z samego rana.
           
            W każdym razie, jest jeden powód dla którego byłam tak niespokojna: byłam zdenerwowana. A dlaczego byłam zdenerwowana? Były dwa tego dwa kolejne powody: Candice i mieszanie wieków, które tak szczerze, można zaliczyć do jednej kategorii. Bałam się, że dostanę do niej przydzielona. Po kilku sekundach pewności, że zaraz wybuchnę, zdałam sobie sprawę, co zrobiłam i że była duża szansa, że ona mnie usłyszała.

Dwa słowa: O cholera.

            Wszystko o czym mogłam myśleć to to, czy ona mnie usłyszała, czy nie. Zdecydowałam się nie mówić nic Ally. Tak, była mi bliska, była moją „dobrą przyjaciółką” tutaj, ale nie byłam pewna, czy jest mi wystarczająco bliska, abym mogła już jej opowiedać o moich problemach. Przecież pożyczanie sobie ubrań nie było nic wielkim.

            Ally przeglądała się w lustrze i malowała się eyelinerem, gdy ja siedziałam i na nią patrzyłam. Nakładanie makijażu na twarz, wydawało się być ciężką pracą. Jej lewa powieka, była zamknięta i przytrzymywana przez jej środkowy palec, a ona przesuwała po niej płynnie eyelinerem. Ally zamrugała i oceniła swoją pracę, następnie zamykając kosmetyk.

- Nie uważasz, że to wygląda nierówno? – zapytała, spoglądając na mnie. Moje oczy zaczęły porównywać makijaż, który znajdował się wokół jej niebieskich tęczówek.

- Nie, wygląda dobrze.  – Powiedziałam. To była to prawda, ale nie byłam jakimś specjalistą, jeżeli chodziło o make-up (dopiero się uczyłam).

- Okej. – Powiedziała Ally, uśmiechając się do mnie w lustrze.

            Ally miała zamiar spotkać się z Megan. Obudziła mnie rano, potrząsając mną i poprosiła mnie o pomoc przy wyborze tego, w co się miała ubrać. Mimo, ze byłam zaskoczona, że poprosiła o to mnie (przecież nie miałam wyczucia stylu, przez moich rodziców), udało mi się wstać i wybrać kilka strojów, następnie kładąc je na jej łóżku. Wszystko szło gładko, dopóki nie jęknęła, widząc jeden z przygotowanych strojów. Zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, bezczelnie twierdząc, że te ubrania były w JEJ walizce i należały do NIEJ, wykrzyknęła:

- Megan jest taka gorąca! Ja będę wyglądać w tym, jak kawałek gówna! - To było takie niezręczne… Przynajmniej dla mnie. Czy to normalne, że dziewczyny nazywają swoje przyjaciółki „gorącymi”? Nigdy się tego nie dowiem.

Na szczęście, kłopotliwe uczucie, jakie czułam, nie miało wpływu na Ally. Nie chciałabym, żeby zwróciła na to uwagę. Wzajemna nieporadność byłaby najgorsza. Dziewczyna szybko zwróciła się w stronę łazienki, mówiąc mi, żebym była jej asystentką do makijażu w razie potrzeby.

Nie byłam jej potrzebna. Myślę, że po prostu lubiła towarzystwo.

- Skończyłam! – wyćwierkała, zamykając eyeliner. Jej spojrzenie zwróciło się na mnie. Uniosła brwi. – Czy Joanna chce, żebym ją pomalowała? – zapytała.

- Po ostatnim razie, skończyłam z makijażem. Piątek był ostatnim dniem, kiedy byłam pomalowana, chyba, że to nie zniknie do jutra. 0 Powiedziałam, wskazując na pryszcza, znajdującego się na mojej brodzie, który zmniejszył się już gdzieś o połowę, dzięki oczyszczającemu żelowi do mycia twarzy.

Trzymała ręce w obronie, odwracając się na pięcie w stronę lustra.

- Dobrze, dobra. – Cmoknęła wargami. – Więc kiedy masz zamiar zacząć się malować?

- Kiedy moi rodzice mi pozwolą.

- Czyli kiedy?

- Nie wiem.- Wzruszyłam ramionami. Spojrzała na mnie, posyłając mi dziwne spojrzenie. – Co?

Też wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie przeszkadza ci to, że nie możesz się malować?

TAK.

- Nie, czemu pytasz? – zapytałam, spoglądając na nią i potrząsnęłam głową.

- Po prostu się zastanawiałam. – Spojrzała na swoje dłonie, które umieściła na ladzie przy zlewie. Zdawało się, że głęboko o czymś myśli, przygryzając dolną wargę. – Nie porównywałaś się nigdy do dziewczyn, które się malują?

Cały czas.

- Być może raz albo dwa, ale jakoś mnie to nie ruszało. – Odwróciła głowę, kiwając nią.

- Dobrze, dobrze. Muszę iść się spotkać z Megan. – Powiedziała, chowając ostatni kosmetyk do kosmetyczki i wychodząc z łazienki. Poszłam za nią i usiadłam na łóżku, patrząc, jak kładzie małą torbę z kosmetykami na szczycie kredensu. Nagle spojrzała znad torby i odwróciła głowę w moją stronę. – Podziwiam twoją pewność siebie, Joanna. – Uśmiechnęłam się, choć  nie miałam do tego najmniejszego powodu. To, co powiedziała, nie było w najmniejszym stopniu prawdą. Alison podeszła do drzwi. – Wiesz, co mówią. Pewność siebie jest seksowna! – krzyknęła, machając do mnie ręką i wyszła.

Osunęłam się po ścianie, wyobrażając sobie, że jestem topniejącą pulą przygnębienia. Westchnęłam. Pewność siebie jest seksowna… To kolejny powód, dlaczego jestem dokładnym przeciwieństwem tego.




- Dlaczego się trzęsiesz? – zapytała mnie Ally, chwytając mnie za nadgarstek i patrząc na lewą rękę. Moje ciało drżało ze zdenerwowania. Moje przeczucie, mówiło mi, że Candice, słyszała, co o niej mówiłam. Byłam na straconej pozycji, robiąc z niej swojego wroga, przecież była starsza. Znaczy, no patrz, co mogłabym zrobić, aby się obronić? Liczyłam się ze słowami i nie mogłam zadać porządnego ciosu, moimi chudymi ramionami. Byłam beznadziejna i wiedziałam, że sama się nie obronię.

- Zimno. – Powiedziałam, wzruszając nonszalancko ramionami. Ally zaczęła pocierać moje ramiona, próbując mnie ogrzać. Choć jej gest był miły, denerwował mnie z jakiegoś powodu. Było z osiemdziesiąt stopni na zewnątrz i wyraźnie dało się stwierdzić, że nie było zimno. To było tak, jak jakaś osoba ma doła i ktoś ją pyta, co się stało, a ona odpowiada „Nic, po prostu jestem zmęczona.” To oczywiste, że ta osoba, nie chciała, żeby ten ktoś się wtrącał. No cóż.

Przyszłyśmy do stołówki, widząc, że każdy już się w niej znajdował. Spóźniłyśmy się trochę do Sali jadalnej, biorąc pod uwagę to, że zdecydowanie nie chciałam opuszczać naszego domku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie bałam się Candice. Była popularna i wiele osób stało po jej stronie. Nie wspominając o tym, że jej ojciec był właścicielem tego obozu. Kto wie, jaki rodzaj władzy miała do dyspozycji? Może nawet miała prawo mnie wyrzucić, co na pewno nie jest tym, czego bym chciała. Gdybym wróciła do domu, musiałabym spędzać czas z rodzicami, którzy byliby rozgniewani z powodu wyrzucenia ich córki z obozu kościelnego. To takie przerażające. Plus moja mama jest w ciąży. Emocje byłyby bardzo wysokie.

Ally i ja poszłyśmy do długich stołów, na których była ułożona wszelkiego rodzaju żywność. Mój mózg, który ciągle myślał o Candicne, kazał mi otworzyć ze zdziwienia usta… Jajka, bekon, naleśniki, placki ziemniaczane, kiełbasa… Podobno przybył ładunek ze świeżą żywnością. Podniosłam dużą łyżkę i nałożyłam dwa jajka na mój talerz. Byłam głodna, jak nigdy. Czułam, jakbym nie jadła cały dzień. Następnie nałożyłam kilka plasterków bekonu. Uśmiechnęłam się radośnie, sama do siebie. Byłam przygotowana na to, aby wypełnić mój żołądek do skrajności. Nałożyłam sobie prawie wszystko. Co? Jestem dzieckiem. Rosnę.

Usiadłam przy tym stole, co zazwyczaj, w pobliżu środkowego okna, po prawej stronie stołówki. To było smutne, że już po pierwszym tygodniu obozu, wszyscy rozdzielili się na gruby. Rozglądając się wokół, można było stwierdzić, kto należał do jakiej. Ale to nie było zaskoczenie. Czy to nie jest normalne, że nastolatkowie tworzą swoje grupy i wykluczają inne?

Łapczywie wepchnęłam francuskiego Tosta w moje usta. To było lepsze, niż jedzenie, które dostawałam w domu. Moja mama przestała gotować (była tak nadopiekuńcza, jeżeli chodzi o swoje dziecko) i mój tato też tego nie robił.


- Nie myśl, że będę wykonywał pracę kobiety, Grace! – mój ojciec krzyknął, poprawiając swój krawat, a następnie zakładając płaszcz. Znowu wychodził. Nie wiedziałam, dlaczego tak często pracował teraz w kościele. Przecież skończył wszystko, co miał zaplanowane na ten tydzień, a swoje przemówienie wygłosił dwa dni temu. Plus, nie trzeba było się martwić o grupę młodzieży i spotkania wsparcia. Oni byli pod opieką mojej matki. Jedyna o co tak naprawdę miał się martwić to o jego główną część dnia w Niedzielę. Jednak nalegał, że miał coś jeszcze do zrobienia. – Obiad masz zrobić, do czasu, gdy wrócę do domu!


Moja matka jest upartą kobietą, więc odmówiła, aby dbać o dziecko. Zzrobiłam to ja. Po kilku próbach i poparzonym kciukiem, udało mi się przygotować spaghetti na kolację. Potem kontynuowałam robienie wymaganych kolacji (lub obiadów, których nie mogła robić moja mama).

Spojrzałam na talerz Ally, widząc, że ledwo zaczęła jeść jej posiłek, jak ja nachylałam się nad moim talerzem i wkładałam jedzenie do ust, tak szybko, jak to było możliwe.

Spokojnie. To nie ostatni posiłek, który będziesz jeść. Powiedziałam do siebie w myślach. Kiwnęłam głową i wyprostowałam plecy, a mój widelec zanurzyłam w jajecznicy, starając jeść, jak prawdziwa dama.

- Zgadnijcie co! – krzyknęła Megan, wyciągając nogi na stół, znajdujący się naprzeciwko nas obu. Spojrzałam w górę, unosząc brwi.

- Co? – zapytałam, uśmiechając się do Eriki, która usiadła obok Megan. Uśmiechnęła się, nachylając w moją stronę, aby odsłonić bardziej piersi. Mój uśmiech zblakł.

Okej…

- Dokładnie za trzy tygodnie mamy dyskotekę! – Megan zaklaskała radośnie, trzymając w jednej dłoni beżowe ulotki.

Och, fantastycznie. Kolejna rzecz w której nie mogę uczestniczyć.

- Dyskotekę? – zapytałam, unosząc brwi. – Po co?

- Dla zabawy, oczywiście! Zgaduję, że ojciec Candice wziął ostatnio garść pieniędzy i postanowił przeznaczyć je na dyskotekę dla nas. Odbędzie się w pokoju przeznaczonego na ogniska. - Pokój-ogniskowy to miejsce, gdzie mamy robić ognisko, gdy warunki pogodowe są zbyt surowe. Jeszcze go nie używaliśmy, ale rzuciłam na nie okiem w zeszłym tygodniu. Wiem jedynie, że było to dużo pomieszczenie z wysokim sufitem. Drewniane podłogi oraz ściany z drewna i gigantyczny żyrandol ze świecami, zwisający z sufitu. Byłam zaskoczona tym, jak drogo ono wyglądało. Wydawało się, że bardziej przejęto się tym pomieszczeniem, niż domkiem, w którym mieszkały dzieciaki, śpiewające religijne piosenki (religia na pierwszym miejscu, oczywiście).

- Jaki jest tego sens? – zapytałam, biorąc łyka mojego soku pomarańczowego. – Nie robią tego po to, abyśmy mieli gdzie tańczyć. Pewnie będą nam grać chrześcijańskiego rocka.

Megan machnęła na mnie palcem.

- Nie, nie, nie, nie! – wskazała na kawałek tekstu, znajdującego się na ulotce. – Tu jest napisane, że mamy prawo wybierać piosenki, tak długo, dopóki nie zawierają wulgarnego języka.

Dokładnie tak, jakby się podobało moim rodzicom.

- Nie jesteś podekscytowana? – Megan złożyła dłonie w pięści i potrząsnęła nimi, oczekując na moją odpowiedź.

Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się lekko. Nigdy nie byłam na żadnej dyskotece. Nie wolno mi było uczęszczać na potańcówki w szkole, ponieważ moi rodzicie obawiali się, że opuszczę salę i pójdę się czegoś naćpać. Jednak to było w porządku, to nie tak, żeby ktoś mnie o to kiedykolwiek zapytał.

Szczęśliwa mina Megan diametralnie się zmieniła, gdy patrzyła na mnie.

- Świetnie. – Mruknęła, spuszczając ręce na stół i westchnęła.

- Co? – zapytałam patrząc przez moje ramię.

- Madeleine i Candice. – Powiedziała Megan z głosem pełnym irytacji. Zauważyłam Candice, która przejeżdżała ręką po swoich włosach, podczas rozmowy z kimś innym. To ta dziewczyna, która prychnęła na mnie pierwszego dnia! Nareszcie poznałam jej imię.

Tym razem, naprawdę mogłam zobaczyć jej oczy. Ze względu na to, jak daleko od niej byłam, nie mogłam opisać ich koloru i kształtu, ale mogłam zobaczyć jej gęste rzęsy. Ale zaraz, kto nie mógł ich zobaczyć? Wyróżniały się bardziej, niż powinny.

Zdecydowanie były sztuczne.

Odwróciłam się, kontynuując jedzenie, kiedy Megan jęknęła, jak wielką suką jest Madeleine.

- Jest takim płaczącym dzieckiem! Raz, kiedy nie było Candice, ktoś powiedział, że miała operację nosa i jedyną osobą, która z nią rozmawiała była Jordan, a kiedy ona powiedziała, że idzie usiąść z innymi cheerleaderkami, Madeleine zaczęła płakać. Ale nie tak,  że łzy-płyną-wolno-w-dół-policzka, tylko wpadła w histerię! – Uśmiechnęłam się do niej. Szkoda, że tego nie widziałam. To chyba źle, że uważałam to za całkiem zabawne, nie powinnam tak reagować na problemy innych.

- Wydaję się, że naprawdę ich nienawidzisz. – Powiedziała Ally. Megan skinęła głową.

- Nie znoszę ich. – Przyznała. – Są fałszywymi, zarozumiałymi kłamczuchami. Gdybym mogła, usunęłabym je całkowicie z mojego życia.

Kontynuowałyśmy rozmowy, jedzenie i siedzenie. Śniadanie wydawało się płynąc powoli, co było dla mnie dobre. Denerwowałam się mieszaniem wieków i nie miałam ochoty na spotkanie Josha podczas studiowania Biblii. Nie wiem… Powiedz, że to głupie i niedojrzałe, ale Justin miał w pewnym stopniu wpływ na moje uczucia do Josha.

Jesteś po stronie Justina, bo jest gorący! Ale Josh też jest…
Ale nie tak gorący jak…

- Cześć Megan! – ktoś zaćwierkał. Podniosłam głowę i spojrzałam na Megan, w której ciemnych oczach mogłam zauważyć płonący ogień. Nie byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że stoi nad nami Candice, która patrzyła na Megan, gdy Madeliene stała za nią. W naszą stronę były skierowane ciekawskie oczy, które obserwowały nas, jakbyśmy były w jakimś telewizyjnym show. – Hej Joanna.

- Czego chcesz, Candice? – zapytała Megan, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Widziałam, że jej żyły na szyi się wybrzuszyły, kiedy Blondynka zaczęła na nią patrzeć. Jej pięść zgniatała ulotkę, na temat której wcześniej rozmawiałyśmy. Nigdy nie widziałam Megan tak wściekłej.

Zamiast odpowiedzieć jej, Candice spojrzała na mnie.

- Przytyłaś kilka kilogramów na zimę, jak widzę.

Spojrzałam w dół na mój talerz, nagle tracąc apetyt. Och, więc teraz jestem gruba. Okej.

- Powiedziałam, czego chcesz, Candice? – powtórzyła Megan przez zaciśnięte zęby.

- Och, nic takiego. Chciałam po prostu podejść i zapytać się, jak podoba wam się ten obóz. Oczywiście przez to, ze mamy na nim kilka nowych osób. – Jej oczy zwróciły się w moim kierunku, a usta uformowały w wrednym uśmieszku. Żołądek podszedł mi do gardła. Słyszała, co powiedziałam. Po prostu to wiedziałam. Było to tak oczywiste. Zła atmosfera, otuliła mnie i nie chciała puścić. Wiedziała, a ja byłam jej kolejną ofiarą.

Zanim zdążyła powiedzieć więcej, Megan się wcięła:

- Cóż, wszystko z nami okej, więc możesz zabrać stąd swoja pomarańczową dupę. – Powiedziała, unosząc brwi. Pewność siebie Candice zniknęła. Zmarszczyła brwi, a jej oczy pociemniały.

- Nie mów tak do niej, ty głupia, mała kurwo! – Madeleine splunęła, przysuwając się do Candice. Megan wstała, gotowa aby się bronić. Instynktownie wszystkie wstałyśmy, nie po to aby zacząć walkę, ale aby wszystko uspokoić.

- Megan, w porządku. – Powiedziała Erika, patrząc na Madeleine. – Nie jest warta twojego czasu.

Stałam cicho, wraz z Ally, która wyglądała na stosunkowo spokojną, kiedy ja z drugiej strony, pociłam się  jak głupia. Nie zrozumcie mnie źle, chciałam trzymać się z Megan, ale co mogłam zrobić? Byłam nieśmiałą piętnastolatką, która prawdopodobnie bałaby się cokolwiek powiedzieć. Usiadłam powrotem i spojrzałam na moje jedzenie, którego prawie już nie było. Spodziewałam się, że Madeleine rzuci kolejną, złośliwą uwagę, pociągnie Candice i odejdzie, ale zamiast tego Candice zniżyła się do mojego poziomu.

- Przyszłam tu, aby cię ostrzec. Wiem o tobie bardzo dużo. Trzymaj się z dala od moich przyjaciół, a ja może pozwolę ci mieć przyzwoite wakacje. – Jej słowa mnie przeraziły. Nie trzęsłam się ze strachu, ale bałam się spojrzeć jej w oczy. Mogłabym powiedzieć, że cały mój stolik i wiele innych osób, czekało na moją odpowiedź.

Myśl! Myśl szybko!

Biorąc coś z tego, co Megan powiedziała, wyszeptałam do niej:

- Podobnie ja. Nie chcę mieć do czynienia z takimi płytkimi pustakami, jak ty. – Dopiero po chwili, przetworzyłam fakt, że rzeczywiście to do niej powiedziałam. Jej również zajęło trochę  przeanalizowanie tego. Gdy to zrobiła, wyprostowała się i spojrzała na mnie. To było wszystko na co wpadłam. Mimo tego, że nie opadła jej szczęka, wydawała się być bardzo wkurzona.

Chwyciła szklankę mojego soku pomarańczowego i przechyliła ją, pozwalając, aby jej zawartość znalazła się na moich kolanach. Widziałam, jak ludzie ledwo powstrzymują śmiech i coś szeptają, a ja siedziałam w szoku, trzymając z dala od siebie ręce. Uderzyła szklanką, stawiając ją na stół i spojrzała na nas wszystkie.

- Nie zadzierajcie ze mną. – Wycedziła, zanim zaczęła odchodzić.

Byłam stracona przez swoje słowa. Co się stało? Dziewczyna, której nawet nie znam, ostrzegła mnie, abym z nią nie zdzierała. Moje serce histerycznie szybko biło, moje nogi prawie się trzęsły, mimo że siedziałam. Nie miałam ochoty płakać ani nic… Ja tylko… Byłam zdezorientowana. Co zrobiłam, że tak bardzo mnie nienawidziła?

Spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak wielu ludzi wpatruje się we mnie z niecierpliwością. Nikt nic nie mówił. Trwała czysta cisza, a w powietrzu unosiła się presja, czekająca na mój następny ruch. Co powinnam teraz zrobić? Uciec i schować się w domku? Wziąć ręcznik papierowi i zacząć się wycierać? Albo dogonić Candice i zacząć bójkę? Odetchnęłam głęboko, patrząc jeszcze raz na wszystkich. Niektórzy ludzie odwracali ode mnie wzrok, gdy złapałam z nimi kontakt, inni się do mnie uśmiechali. Wielu patrzyło na mnie z sympatią, jednak nikt nie odważył się stanąć w mojej obronie. Nikt się nie odezwał, co bardzo mnie bolało. Przez ułamek sekundy czułam, jakby naprawdę była sama.

Spojrzałam w dół na moje kolana i zobaczyłam, że całe moje spodnie były przemoczone przez sok. W niektórych miejscach nadal spływała żółta ciecz. Nagle ktoś rzucił na moje nogi ręcznik.

- Trzymaj. – Ledwo spojrzałam w górę, widząc kto to był. Mogłabym powiedzieć, że poznałam go po długich palcach i wielkich dłoniach. Spojrzałam na jego twarz, czując jak ból we mnie rośnie. Candice upokorzyła mnie, a był tu Justin, który wszystko widział. Posłał mi współczujące spojrzenie i przycisnął bliżej mnie ręcznik. – Proszę, weź go. – Powiedział cicho. Nie chwyciłam go, nie chcąc od razu spieszyć się ze zmywaniem lepkiego soku. To było wystarczająco żenujące. Wyglądałam, jakby ktoś na mnie nasikał. Nie chciałam zacząć się wycierać, gdy na mnie patrzył. Kilka sekund później wyciągnął w moim kierunku rękę. – Chodź, musisz się przebrać. Spojrzałam na jego dłoń, niezdecydowana, co mam robić. Niezgrabnie ją cofnął. Fantastycznie, teraz myśli, że nawet nie mam ochoty go dotknąć. Gdyby tylko wiedział, że to nie był przypadek…

Skinęłam głową, czując, jak każdy się we mnie wpatruje. Spojrzałam na Justina, który uśmiechnął się do mnie lekko. To był ciepły, uspakajający uśmiech. Rozglądając się, odchrząknął i nagle wszyscy wrócili do jedzenia i rozmów.

- Chodźmy. – Powiedział, biorąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę bocznych drzwi.

Schodząc kilka stopni w dół, zaczęłam się zataczać. Ciepłe powietrze uderzyło mnie, przez co poczułam dziwne uczucie, przechodzące przez całe moje ciało. Nienawidziłam mieć na sobie mokrych ubrań. To było prawdopodobnie jedno z najgorszych uczuć.

- Chciałabyś założyć moje dresy? – zapytał, wyciągając ręce z kieszeni. Zamarłam na chwilę i musiałam pozbierać gałki oczne z ziemi, bo przed chwilą na niej się znalazły. Mogłam usłyszeć, jak głośno się śmieje, widząc moją reakcję. – Wszystko okej, mam szorty pod spodem.

- Nie, w porządku. – Powiedziałam, chociaż oboje wiedzieliśmy, że kłamałam. Chodzenie w mokrych, lepkich dżinsach jest niewygodne. Dreptałam dalej, dostając od Justina kilka dziwnych spojrzeń. Nie miałam pojęcia dlaczego ze mną szedł. Jeżeli jego zamiarem było uniknięcie poniżania mnie, podczas wychodzenia ze stołówki, logicznie byłoby, gdyby nasze drogi rozeszły się od razu, gdy z niej wyjdziemy. On chciał mi pomóc. Chciał pożyczyć mi swoje dresowe spodnie, ale ja odmówiłam. Więc dlaczego nadal ze mną szedł? Myślał, że mógł coś zmienić? Ciągle zadawałam sobie to pytanie w myślach. To było irytujące.

Dotarliśmy do mojego domku w milczeniu. Nie mogłam się powstrzymać od myślenia o tym, jakby było gdybyśmy właśnie wracali z randki. Gdyby Justin mi powiedział „Cóż, jesteśmy na miejscu, a ja czekam na poczekalni pocałunek”.

Otworzyłam moje usta, aby coś powiedzieć, ale nic z tego nie wyszło. Co miałam powiedzieć, żeby nie wyszło niezręcznie i niewygodnie? „Dzięki za odprowadzenie mnie do mojego domku, bo dziewczyna, którą uwielbiają twoje długie palce, lubi wylewać na mnie pomarańczowy sok.”?

Uśmiechnęłam się do niego, odwracając w stronę schodów i rozszerzyłam oczy. Cholera. To było dziwne. Zaczęłam po nich wchodzić, chcąc o wszystkim jak najszybciej zapomnieć.

- Och! Joanna? – moje ciało wypełniło się ciepłem, gdy wypowiedział moje imię. Nazwij mnie żałosną, ale to było prawdą. Podobało mi się w jaki sposób mówił moje imię.

Uśmiechnęłam się, jak najlepiej umiałam i odwróciłam w jego stronę.

- Tak?

Podrapał się po karku, odwracając się na chwilę.

- Chciałem tylko powiedzieć, żebyś nie brała do serca tego, co mówi i robi Candice. Na pierwszy rzut oka nie robi wrażenia miłej, ale jeśli poznasz ją głębiej…

Część mnie, która aktualnie używała mózgu zapewne uśmiechnęłaby się i podziękowała mu, bo… Naprawdę, to była jedna z najmilszych rzeczy, jaką od niego usłyszałam, ale głupia ja nie mogłam się powstrzymać i wypaliłam:

- Naprawdę? To wydaje mi się, że poznałeś ją bardzo głęboko, jeżeli wiesz, co mam na myśli.

Moje oczy rozszerzyły się. Jak mogłam być tak głupia, żeby to powiedzieć? Jeżeli w tym momencie pochyliłby się do przodu i uderzył mnie w twarz – nie obwiniałabym go. Ale zamiast tego… Uśmiechnął się.

… Co?

- Widziałaś to? – zapytał. Bawiłam się nerwowo rąbkiem mojej koszulki, patrząc przed siebie. W co ja się wpakowałam? Dlaczego to powiedziałam? Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że jeżeli zrobię to wystarczająco długo, obudzę się z tego upokarzającego snu.

- Uch… - mruknęłam, próbując wymyślić odpowiedź. To nie było proste pytanie, widziałam, jak robił jej palcówkę. To naprawdę było niewygodne. Nie mogłam się wycofać. Nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. Opierał się o kolumnę, znajdującą się na ganku naszego domku. Uch, no co? Widziałam, jak wkładał palce w czyjąś pochwę! Dlaczego on uważał to za takie zabawne?! – Tak. – Odpowiedziałam w końcu. – Ale widziałam tylko trochę. – Dodałam szybko. Jego uśmiech się rozszerzył. Byłam zdenerwowana, a on tym wiedział. Cholera, czuł to.

- Hmm… - Stał nadal w tym miejscu z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – Masz rację. Lubię kopać głębiej, nie bardzo obchodzi mnie czyjaś powierzchnia. Musisz wiedzieć, że nie brudzę sobie tylko rąk. – Oblizał wargi, na co ja zaczęłam się czerwienić. Każda część mojego ciała się paliła. O MÓJ BOŻE, co się dzieje? Czy Justin Bieber właśnie ze mną flirtuje? Nie, Joanna, nie pochlebiaj sobie. Po prostu chciał pochwalić się swoim życiem seksualnym.

Chciałabym być jego częścią…

… Co?

- Jestem tego pewna. – Powiedziałam, tracąc część mojej pewności. – Dzięki za odprowadzenie mnie, Justin. – Powiedziałam, chwytając za klamkę. Zaraz miała odbyć się msza, więc musiałam pośpieszyć i przebrać oraz umyć moją dolną część ciała, biorąc pod uwagę to, że pachniała teraz pomarańczami.

 – Och, trzymaj. – Odwróciłam się w jego stronę i poczułam, jak rzuca na mnie ręcznik. – Nie chcę żeby była brudna. – Spojrzałam na niego w milczeniu. Mały uśmiech chciał wślizgnąć się na moją twarz, ale rozpaczliwie z tym walczyłam. – Do zobaczenia. – Powiedział Justin przed tym, jak odwrócił się i ruszył z powrotem do jadalni. Pomachałam mu, choć nie mógł już mnie zobaczyć.

Wyglądał wspaniale. Miałam doskonały wgląd na jego perfekcyjne muskuły. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje usta lekko się rozchyliły. Czułam, jakbym była w niebie. Justin był dla mnie bezczelny. Był nieco perwersyjny, a mnie to … ekscytowało.

Powoli wypuściłam powietrze z ust.

- O mój boże.

Ja, Joanna Grey, byłam całkowicie zadurzona w Justinie Bieberze.



***

 Cześć wam! Jak obiecałam - rozdział dzisiaj. Babcia ma złamane biodro, a w szpitalu była, bo wynikły z tego jakieś powikłania. Nic groźnego. Już jest w domu. Odwiedziłam ją podczas tłumaczenia rozdziału, wygoniła mnie do domu, żebym skończyła tłumaczyć, więc za rozdział możecie kierować podziękowania do niej. 

Co myślicie o końcówce? Bo ja tu umieram prawie, serio, Justin jest taki aw, aż brak mi słów.

A co myślicie o Candice i Madeliene?



Wiecie co mnie boli? Coraz więcej osób do informowania, a coraz mniej komentarzy. Mam dla kogo to tłumaczyć?

Jeżeli czytasz, skomentuj. Napisz chociaż ":)". Proszę.

Nie wiem kiedy 6 rozdział. Miejmy nadzieję, że jak najszybciej.



 A co do tego, że akcja wolno się rozwija... Błagam, oni są na obozie religijnym! Joanna była trzymana całe życie pod kloszem, czego się spodziewaliście?



"Jeżeli dochodzisz to jakichś wniosków to znaczy, że znowu cię pojebało." - Mój ojciec właśnie powiedział to do mojej matki. Pozdrowienia od mojej rodzinki. Uch?

Kibicujcie Barcelonie w dzisiejszym meczu, bo nie będzie rozdziału! HAHA!

Przypominam, żebyście wpisali się do zakładki "Informowani" jeżeli chcecie, żebym was informowała.



ask.fm - alohacher  



Serdecznie zapraszam na tłumaczenie moich koleżanek, naprawdę polecam, Harry Styles w roli nauczyciela chemii. :)

KLIK