sobota, 23 listopada 2013

10. "Nose job"



                    Odchrząknęłam niezręcznie starając się udawać znudzoną.
                    - A ty masz jakieś rodzeństwo? – powiedziałam obserwując go. Nagle zatrzymał się i skupił swoje oczy w jednym miejscu. Był w transie jakby myślał o czymś trudnym dla niego. Mentalnie modliłam się, aby nie dostał jakiegoś szału bo to nim wyraźnie wstrząsnęło. Zaskakujące jest to, że opanował się, odchrząknął cicho i kontynuował to co robił.
                    - Uh, tak. Młodszą siostrę Jazmyn i młodszego brata Jaxona – powiedział cicho nie łapiąc kontaktu wzrokowego. – Jaxon jest najmłodszy, ma prawie dwa lata.
                    - Ile lat ma Jazmyn? – zapytałam patrząc na niego, a on podniósł głowę i wyrzucił wacik do kosza.
                    - Miałaby cztery – powiedział bez emocji.
                    W tej chwili moje serce przyśpieszyło a mnie zatkało.  Nie żeby Justin nie miał momentami na mnie takiego wpływu. Ale zazwyczaj kiedy moje serce przyśpieszało i byłam oszołomiona to ze względu na jego piękno lub gdy mówił coś co sprawiało, że mój żołądek się zatykał. Jednak to było inne. W inny sposób. Moim pierwszym odruchem było nieprzerwane przepraszanie, aż on mi wybaczy. Moim drugim odruchem było zapytanie co się stało. Dziękuje panie powyżej, który nie istnieje w moim umyślę, że zadziałałeś moim pierwszym instynktem. Potrząsnęłam głową obserwując jak usiadł z powrotem drapiąc się za uchem.
                    - Przykro mi, Justin – powiedziałam cicho uważając na słowa, które wychodzą z moich ust. Wzdychając wzruszył ramionami i skopiował moje potrząśnięcie głową.
                    - Jest w porządku. Nie wiedziałaś – następnie posłał mi fałszywy, wymuszony uśmiech ukrywając swoje połyskująco białe zęby. Niezręczna cisza przejęła sytuację, a mój umysł rozpoczął wyścigi starając się znaleźć coś co mogłoby to zakończyć. Ale za każdym razem kiedy otwierałam usta nic z tego nie wychodziło. Więc poddałam się. Pół minuty minęło w niewygodnych siedzeniu i unikaniu kontaktu wzrokowego. Można powiedzieć, że byłam jedyną, która czuła dyskomfort kiedy Justin przesuwał się i kaszlał zbyt wiele razy. Ale właśnie wtedy cisza została przerwana szerokim trzaśnięciemdrzwiami. Byłam tak blisko rzucenia moich rąk w powietrze i krzyczenia „Alleluja!” Dopóki nie usłyszałam po huku czyj to był głos…
                    - Po prostu daj mi jakieś pieprzone, papierowe ręczniki! Mój nos boli jak cholera – dziewczyna krzyknęła  stukając wiele razy obcasami o kafelki. Wyskoczyłam z łóżka prawie lądując na twarzy kiedy usłyszałam donośność jej głosu.
                    - Gówno! – usłyszałam syk  Justina z tyłu. Patrząc na niego zauważyłam jak jego głowa chwilowo się podniosła gdy jęknął.
                    - Candice! – szepnął ostro.
                    Od razu moje serce przyśpieszyło. Wiedziałam, że prawdopodobnie wróciła z niewiadomo-skąd w jednym celu. To było zdecydowane. Ale teraz? Gdy nie tylko ja byłam rozdrażniona fizycznie, ale tuż obok Justin był rozdrażniony emocjonalnie. Podchodząc powoli bliżej mogłam usłyszeć szuranie nogami i dwóch ludzi rozmawiających – dobrze, to było bardziej jak spieranie się.  Byłam niezdecydowana czy sięgnąć po klamkę i otworzyć drzwi nie mając pojęcia gdzie ona stoi, czy uchylić małą barierę między nami. To na pewno było ryzykowne. Spojrzawszy przez ramię z powrotem na Justina, który patrzył na mnie i był kilka metrów za mną.
                    - Powinnam zobaczyć o tam się dzieje? – szepnęłam. Zacisnął szczękę i pokręcił głową.
                    - Nie. Są szanse, że zobaczy nas oboje i zacznie coś.
Rozczarowana jęknęłam przechylając głowę.
                    - Ale jestem ciekawa-  przyznałam przygryzając policzek. Mały, szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy.
                    - Nienawidzę tego mówić, ale tak jestem.
                    Oboje uchyliliśmy drzwi uważając aby ich powoli nie otworzyć. Moje palce chwyciły zimną klamkę ze stali i pociągając ją lekko. Gdy je o centymetr ochyliliśmy można było zobaczyć Candice stojącą w wysokich szpileczkach.
                    - Chcę tylko mokrą szmatę na moją głowę, kilka papierowych ręczników na mój nos i trochę ibuprofenu na ten cholerny ból głowy! – krzyczała machając jedną ręką, a drugą trzymając na nosie.
                    Oczy Rose rozszerzyły się na słowa Candice, a ona pokręciła trochę głową mówiąc do siebie:
                    - Ale już zwymiotowałaś dość obficie i ibuprofen – jakoś środek przeciwzapalny – może zakłócić pracę żołądka lub więcej.
                    - Spierdalaj, Rose. Tylko daj mi to o co prosiłam – zażądała kładąc  dłonie na czole i wachlując się. Słuchając jej polecenia Rose odeszła aby wziąć wszystko to co chciała.
Spojrzałam na blondynkę na chwile myśląc o tym co widziałam. Mimo strasznych objaw, które miała i krwawiącego nosa wyglądała całkiem w porządku. Jak gdyby nic się nie stało, a wersja, że widziałam ją w środę była tylko złudzeniem. Jej jeansy były bardzo przylegające do skóry tak jak żółta góra z mnóstwem falbanek. Byłam pod wrażeniem. Wyglądała jakby była w dobrej kondycji! I mimo, że było to dokładnie to co chciałam aby w niej znikło nie liczyłam na jakieś przeciwieństwa. Nie chciałam jej z powrotem. Wszystko szło perfekcyjnie przez trzy dni z rzędu, a jednak jest tu ona wyglądająca… lepiej niż kiedykolwiek.
                    - Pośpiesz się! – krzyknęła tak głośno jak za pierwszym razem kiedy stukała stopami w kafelki. Odskoczyłam po raz kolejny, zrelaksowałam się kiedy poczułam rękę Justina na plecach głaszcząc ją delikatnie. Skoncentrowałam moją wizję na Candice widząc ją jak postukiwała paznokciami z niepokojem. Oczywiście ona nie została pobita, bo nie pokazywała co do tego żadnych objaw. Ona była fizycznie niezdrowa. Moja twarz spadła kiedy Rose przynosiła jej wszystko co chciała, a ona szła idealnie prosta i wysoka. Moje serce opadło. Tylko kiedy wszystko wydawało się, że będzie nieco dobrze, ona wróciła aby to zepsuć. Oboje cofnęliśmy się od drzwi słysząc kroki, które było słychać w pokoju coraz głośniej i głośniej. Justin wsparł się łóżka i wskoczył na nie udając, że leje trochę więcej olejku z drzewa herbacianego do miski. Wolno otwierając drzwi Rose weszła do pokoju przybierając spokojny wyraz twarzy jakby nic nią nie wstrząsnęło. Wiem, że to wszystko to była tylko fasada. Ona grała w fajną grę, którą chciał ktoś inny. Głaszcząc swoje jasne włosy, aby powróciły na swoje miejsce uśmiechnęła się do nas.
                    - Obydwoje powinniście już pójść. Robi się późno i jest planowane, aby wkrótce odbyło się ognisko – powiedziała cicho maskując drżenie w jej głosie, przełykając ślinę i szepcząc „będzie zimno” pod nosem.
                    Skrzywiłam się nieco. Biedna kobieta! To nie było tak, że dobrze znałam ją czy Candice, ale moje serce nie mogło pomóc na jej ból. Po prostu chciałam podejść i przytulić trochę jej kruche ciało. Wiedziałam z ostatnich doświadczeń jak to jest być upokorzonym przez Candice. Patrząc na lewą ścianę, która miała widok na główny teren obozu zauważyłam wielki, biały zegar, który wisiał w pobliżu okna. Zatrzymałam się na tym co wskazuje duża wskazówka.
                    14: 40. Czas leciał.
                    Justin westchnął kiwając głową w jej kierunku.
                    - Tak, masz rację – powiedział jednocześnie sięgając po katanę i zieloną bluzę. Włożył szary sweter jako pierwszy,  nałożył katanę i wbił ręce do kieszeni.
                    - Chcesz wyjść tam razem? – zapytał zwracając się do mnie. Czułam, że moje uszy nagrzewają się z jakiegoś powodu kiedy się uśmiechnęłam i skinęłam głową. Zastanawiając się czemu ubrał zarówno dwie kurtki odwróciłam się spoglądając w kierunku ściany i tym razem spojrzałam przez okno. Pochyliłam się nieco widząc, że ciemne chmury zbliżają się przygotowując się do namoczenia obozu. Było prawdopodobne, że będziemy używać pokoju do ogniska dziś wieczorem. Chwyciłam mój płaszcz i nasunęłam go na siebie zanim chwyciłam kubek wody i wypiłam resztę.
                    - Dziękuje bardzo, Rose – powiedziałam odkładając kubek i uśmiechając się do niej. Miałam nadzieję, że choć trochę podniosę ją na duchu, nawet w najmniejszej ilości, nawet jeśli to był po prostu miły gest.
                    - Nie ma za co – odparła klepiąc mnie po plecach, kiedy przechodziłam przez drzwi słysząłam za mną duże kroki Justina. Pokazał mi, że przeszedł pierwszy tylko po to aby otworzyć mi drzwi (co spowodowało, że motyle w moim brzuchu wybuchły jak wulkan w żołądku), gdy zatrzymał się. Słysząc jak pod nosem mamrotał jakieś przekleństwo, zastanowiłam się czy to było do mnie. Jego ręce klepały wzdłuż jego długiego ciała szukając czegoś szczególnego.
                    - Oh, czekaj pamiętam! - nagle pstryknął palcami szepcąc.
                    Pobiegł z powrotem do pokoju gdzie Rose otworzyła mu drzwi. Miała pęk kluczy w ręce domyśliłam się, że planowała zamknąć pokój na zamek i jak wszyscy udać się w kierunku „spotkania”.  Justin przyleciał do pokoju rozglądając się i zginając się nieco przy ziemi. Podążałam za nim wzrokiem widząc jak jego iPod spadł na podłogę.
Rozszerzyłam trochę oczy, oops.
                    Gdy rozpinał prawą kieszenię swojej katany dostrzegłam coś różowego, coś co powoli zaczęło z niej wychodzić. To było zmięte oczywiście ukrywając swój prawdziwy kształt. Z miejsca w którym stałam, widziałam, że to miało grubą koronkę i lekko błyszczało.
Co jest właściwie różowe, świecące i koronkowe? Pomyślałam sobie przybierając ciekawy wyraz twarzy. Moja głowa zaczęła błądzić wyobrażając sobie wszystkie możliwości. Czy istnieje coś różowego co faceci używają lub przechowują w kieszeni regularnie? Jeśli tak, nie byłam zaskoczona, że nie wiedziałam. Patrzyłam jak Justin odkurza swoją elektronikę dmuchając na nią trochę zanim włożył ją z powrotem do kieszeni nie zważając na fakt, że nie było materiału. Kiedy pchnął swój iPod do kieszeni zauważyłam różowy obiekt skręcający się trochę i przesuwający.
                    - Gotowa? – zapytał podchodząc bliżej, a ja walczyłam z pragnieniem by spojrzeć w jego kieszeń a nawet ją pociągnąć. Fakt, że to właśnie tam zwisająca i drażniąca rzecz doprowadza mnie do szału. Co to było?!
                    Zauważyłam wielu innych dzieciaków biegnących w kierunku pokoju ogniska trzymając swoje płaszcze nad włosami, chroniąc je przed deszczem, który był coraz mocniejszy z każdą minutą. Wyglądało to jak setki nie bardzo kolorowych plamek opadających na miejscach na których się stoi. Justin i ja zatrzymaliśmy się przed budynkiem i szliśmy poboczem aby uniknąć zamoczenia. Szłam za nim wpatrując się w różowy materiał obserwując jak powoli przesuwał się coraz bardziej i kiedy odbijał się z jednej nogi na drugą. Mogłam prawie okładać się pięściami z satysfakcji. Przez to nie potrafiłam prawie kontrolować mojego umysłu! Nagle zablokował moją wizję zapinając kieszenie i rujnując moje szanse. Moja twarz opadła. Co?!
                    - Huh? – Justin zapytał odwracając się do mnie. Byliśmy na końcu pobocza więc byliśmy zmuszeni iść (albo jak każdy inny moknąć) w deszczu.
                    - Huh? – powtórzyłam nie wiedząc o co chodzi. Podniósł brwi patrząc na mnie.
                    - Krzyknęłaś „co”, a potem odwróciłaś się i zapytałaś „co”, a potem znów zapytałaś „co” – wyjaśnił dając mi zakłopotane spojrzenie.
                    Potrząsnęłam głową uderzając się mentalnie. Co jest ze mną, że mówię swoje myśli?
                    - Uh… ja tylko krzyknęłam „co”, kiedy zobaczyłam jak mocno pada. To znaczy, nie jest to lato? – zapytałam z mało przekonującym nerwowym śmiechem. Uśmiechnął się nieco spoglądając w lewą stronę na deszcz.
                    - Ta, tak myślę – powiedział wzruszając ramionami. Nagle chwycił mnie za rękę a ja w szoku poczułam mrowienie kiedy powiedział.
                    - Teraz chodź.

                    Katie stała z przodu sali ogniska na małej scenie z dużą ilością innych pracowników i członków stojących wokół niej. Było słabo oświetlone w okolicy sceny, ale jeszcze gorzej gdzie był tłum.  Mimo, że pokój był absolutnie ogromny czułam się trochę klaustrofobicznie siedząc ramię w ramię. Justin i ja ledwo dostaliśmy się  w miejsce, w którym było kilku ostatnich ludzi, którzy przyszli. Siadając zarówno na samym tyle nie byliśmy w pobliżu nikogo kogo znaliśmy. Cóż, w pobliżu nikogo kogo ja znałam.
                    Zauważyłam Alison, Megan i Erikę siedzące w przednim lewym rogu na końcu ławki. Nawet gdybym chciała usiąść obok nich nie byłabym w stanie. Nie było wystarczająco dużo miejsca. Na lewo obok mnie siedzi Justin. Oh cholera!
                    Nie zwracał na mnie aż tyle uwagi, tylko po prostu zaczęłam czuć jak moje uszły zaczęły ożywiać się w połowie „spotkania”.
                    - Teraz pamiętam, że w dokładnie szesnaście dni będziemy tańczyć w tym pokoju – to przykuło moją uwagę, siedząc spojrzałam na Katie. – Więc pamiętaj wysłać życzenia na piosenki szybko! Nie przyjmujemy wniosków po tygodniu, bo musimy przejrzeć wszystkie z nich. Teraz będziemy potrzebować około pięćdziesięciu wolontariuszy, by upewnić się, że wszystkie dekoracje są w porządku. Trzeba założyć arkusz do wysłania, który jest na każdej ścianie naprzeciwko drzwi – Katie powiedziała wskazując w kierunku końca sali.
                    Odwróciłam się, aby zobaczyć drzwi oddalone tylko trzy metry od miejsca w, którym siedzieliśmy ja i Justin. Męcząc moją głowę obracając się dookoła złapałam kontakt wzrokowy z Ally, która również zaczęła się rozglądać. Uśmiechnęła się i pomachała do mnie. Uśmiechnęłam się do niej i odmachałam ręką patrząc na jej prawą stronę gdzie siedziała Megan. Patrzyła na podłogę i trudno było jej spojrzeć na twarz. Podnosząc moje brwi przesunęłam się do krawędzi mojego miejsca zastanawiając się czy wszystko z nią w porządku. Wyglądała jakby miała zemdleć. Nagle Megan zerwała się i wstała z siedzenia zdobywając zmartwione spojrzenia z małego tłumu wokół niej. Erika wstała z nią patrząc gdzie idzie. Nie wiele osób zauważyło, że zniknęła za drzwiami kiedy Katie nadal mówiła, ale moje oczy były przyklejone do niej przez cały czas. Jej oczy były obwisłe, a ona trzymała się za usta. Wydawało się, że wszystko z nią w porządku kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam, ale musiało się coś stać w deszczowe dni kiedy miałam infekcję. Westchnęłam debatując czy było z nią dobrze, czy nie. Nienawidziłam być sama kiedy wymiotowałam, ale wiedziałam, że ona może już jest z powrotem w domku. Ale ja nawet nie wiedziałam czy ona zostaje w domku na noc. Wiedziałam, że gdybym ja była chora to chciałabym kogoś do opieki, ale jak daleko ona się dostała? Biorąc głęboki oddech, wstałam i odeszłam od ławki na, której siedziałam i starałam się spokojnie tam dojść. Na szczęśnie nikt nie zdawał sobie sprawy z mojego zniknięcia zanim wyszłam z budynku. Nawet Justin, który wyglądał jakby był w półśnie z głową w rękach.
                    Rozglądając się schowałam moje włosy za ucho. Moje buty hałasowały kiedy robiłam krok co parę sekund.  Po mojej lewej stronie był szlak, który prowadził do lasu gdzie można znaleźć jeziora. Po mojej prawej stronie było dużo krzewów za, którymi była droga do stołówki, która była na polnej drodze co prowadziło również do biura. Za krzakami była nieograniczona część lasu gdzie żaden z dzieciaków nie mógł iść bez opiekuna. Czasami chodziłam tam aby trzymać się z daleka, ponieważ co nagłego mogło się stać.
                    - Megan? – zapytałam normalnym tonem głosu. Przeszłam może dwadzieścia metrów od sali z ogniskiem i zauważyłam ją po mojej lewej na kolanach. Jej plecy były zgarbione, a ona się dławiła wypluwając trochę. Szybko podchodząc do niej pochyliłam się w pobliżu. Jej oczy były zamknięte kiedy usiadła na kolanach a ręce nadal umieszczone przy ziemi, ale wiedziałam co to było.
                    - Niestety zobaczyłaś to – powiedziała ostro. Pokręciłam głową pocierając ją lekko. – Mam grypę.
                    - Nie przejmuj się tym – powiedziałam kiedy otarła oczy od łez, które wyciekły. Po kilku oddechach schyliła się ponownie a ja złapałam jej dzikie loki w dwie ręce. Muszę przyznać, że dźwięki jej wymiotów spowodowały, że też chciało mi się wymiotować, ale pokazywanie zdegustowania nic by nie pomogło. Minuty mijały, a jedyne co mogła zrobić to udźwignąć jakoś te nudności. Miała pusty żołądek, a to było oczywiste, że musi jeść i pić w celu wyleczenia się.
                    - Myślę, że mam zamiar wrócić do domku – powiedziała podtrzymując się gdy wstała na nogi.
                    - Chcesz żebym cię odprowadziła? – zapytałam podchodząc do niej. Pokręciła głową. Można powiedzieć, że naprawdę chciała zostać sama. Nie spojrzała na mnie przed powrotem do domku. Kiedy Megan odchodziła widziałam, że jej oczy stają się czerwone a śluz wybiega z jej nosa. Pociągając nosem otarła kolejne łzy z oczu i kontynuowała drogę choć praktycznie ciągle wymiotowała.
                    Potem zastanawiałam się czy jej łzy nie były spowodowane tylko wymiotami. Może to było coś innego. Ale… co?


                    Praca nosa. Candice mówiła wszystkim, że właśnie to dostała. Jeżeli ktoś nie widział siniaków na jej twarzy z krwawiącym nosem i okropnie bladą skórą, którą przyjęła jak-model dziewczyny, jednak ja wiedziałam jaka operacja zrobiła to. Ale nikt nie wiedział oprócz mnie, prawda? A jeśli tak to dlaczego nie mogła po prostu powiedzieć, że była chora, czy coś? Wpatrując się w nią z całej stołówki zauważyłam jak tęsknie patrzyła na Justina, który gapił się na stół i pił karton mleka ze złością. Karton był praktycznie śmiertelnie przez niego zgnieciony i wydawał się wyrzuty jak słoma na kawałki. Nadal zastanawiałam się dlaczego pojawił się taki wściekły, choć można było obejrzeć jego mięśnie ściśnięte ze sobą i zaciśniętą szczękę.
                    Wyrzucając jego piękno (prawie całkowicie) z mojego umysłu skupiłam się na Candice, która siedziała tam i prawie normalnie rozmawiała. Na pięć równych minut patrzyła na Justina, nie tylko jego, ale też na mnie (a potem znowu na jego i wiedziałam, że ciągle robi to samo!). Przypuszczam, że nie widziała w tym sensu biorąc pod uwagę, że jego wzrok był skupiony tylko na jednym: drewnianym stole przed nim. Mrużąc oczy aby zobaczyć więcej zastanawiałam się co dalej zrobi z jej nosem. Wyglądało to tak samo jak ostatnią ją widziałam, minus krew leje się z niego. Pojawiła się pokazując go swoim przyjaciołom działając tak jakby to była jedna z najbardziej znanych ludzkości rzeczy.  Ale ja jestem prawie na sto procent pewna, że jej znajomi byli po tej samej stronie co ja. Co dziwnego jest z jej nosem?
                    Zdecydowałam się nie stresować tym zbytnio kiedy spojrzałam w dół na moje książki, Życie Gautama Budda. Miałam nieco zdrową obsesję na temat Buddy w ósmej klasie o, której niestety dowiedzieli się moi rodzice. Byłam uziemiona przez miesiąc, a książka została zabrana mi natychmiast. Oczywiście, że nie można było czytać o tym co chociaż w najmniejszym stopniu mogło na mnie wpływać religijnie, jeśli nie było związane z chrześcijaństwem. Ale zgadnij kto znalazł książkę zamkniętą w naszej piwnicy. Miałam zapakowane książki głęboko w mojej walizce i dopiero teraz przypomniałam sobie, ze wzięłam ją. Przeglądając strony patrzyłam na zdjęcia przypominając sobie niektóre z materiałów, które czytałam wcześniej. Książka została podzielona na dwie części. Jedną, która obejmuje 98 procent książki gdzie była szczegółowa biografia Gautama Buddy, jego wiary i nauki. Druga część (jeśli nawet tak ją można nazwać) składała się z obrazów z jego najbardziej znanych cytatów.
                    Można by pomyśleć, że pod wpływem oddzieliłabym się od religii, mojej rodziny na nauki Buddy i byłabym wtedy bardzo pozytywną, zdrowo myślącą osobą, która codziennie medytuje. Dziwne jak to wszystko działa, huh? Jeśli nadal kształciła bym się na temat buddyzmu i medytacji oraz praktyk tego rodzaju każdego dnia, to tak może byłabym bardziej wpływowym i fascynującym człowiekiem niż jestem. Ale podjęłam się czytania książki z półtora roku temu, a dopiero teraz znalazłam okazję aby ją przeczytać. Nie mogę sobie pozwolić aby znów się o tym dowiedzieli. Tak jakby zrezygnowałam z tego kiedy zabrali książkę z dala ode mnie. Wykorzystywałam mój czas do czytania po obiedzie, kiedy w dni powszednie będziemy znowu mieszać wieki.
                    Usiadłam obok dużego drzewa, które od czasu do czasu otrząsało krople deszczu z wiatrem. Pogoda zaczęła się rozjaśniać, dlatego na szczęście było wystarczająco sucho aby usiąść na zewnątrz. Patrząc na zdjęcie zastanawiałam się czy on w rzeczywistości był chudym facetem czy dużym, otyłym mężczyzną z uszami jak u słonia kiedy czyjaś obecność zasłoniła mi słońce.
                    - Uh, możesz przesunąć się trochę w prawo? – poprosiłam ruchem ręki nie wiedząc kto to był i nie wyglądając zza książki. Powtarzając moje instrukcje, ktoś przesunął się umożliwiając mi idealne oświetlenie z powrotem. – Dziękuje.
                    - Proszę bardzo – ktoś odpowiedział.  Rozpoznając głos spojrzałam w górę aby zobaczyć Justina stojącego tam z bajglem w ręce. Rozpłynęłam się lekko. Mimo, że moje zaufanie zwiększyło się to wokół Justina naprawdę nie wiedziałam co mówić i pstryknięciem palcami sprawiał, że byłam zdenerwowana.
                    - Oh, hej Justin – powiedziałam nieśmiało automatycznie wracając wzrokiem do mojej książki. Korzystając z wolnej ręki aby móc usiąść obok mnie na brudzie wziął kęs jednej połówki bajgla.
                    - Więc co czytasz? – zapytał z ustami pełnymi jedzenia. Bez odpowiedzi zamknęłam książkę, aby odsłonić jej okładkę. Szczerze mówiąc zrobiłam to, bo nawet nie wiedziałam jak się czyta nazwisko autora. Nagle jego twarz się rozjaśniła.
                    - Hej, czytałem tę książkę!
Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu. On czytał to? Podnosząc brwi spojrzałam na niego.
                    - Naprawdę? – zapytałam z prawdziwym niedowierzaniem.
                    - Ta! Popatrz – chwycił książkę ode mnie przerzucając strony. Upewniłam się, że pamiętałam numer strony na, której byłam wcześniej. Przewrócił w tę i z powrotem kilka stron, zatrzymał się na jednej i wskazał na cytat zdzierając katanę i rzucając ją na trawę.
Cytat brzmiał:
„Uwierz w nic, nie ważne czy to przeczytałeś lub kto to powiedział, nie ważne czy to co powiedziałem zgadza się z rozumem i rozsądkiem”
                    Patrząc na Justina zobaczyłam, że za jego krótkim rękawem, który podciąga odsłonił ten sam napis na jego ramieniu.
                    - Widzisz? – zapytał.
                    Prawie wyrzuciłam ręce do góry.
                    - Dałabym głowy, że widziałam ten cytat wcześniej! Myślałam, że poznałam go kiedy… - zamarłam, postanowiłam nie dodawać części gdzie patrzyłam na jego półnagie ciało. Ale sądząc po jego chytrym uśmieszku, nie musiałam.
                    - Że poznałaś kiedy, co? Kiedy sprawdzałaś moje gorące ciało? – zachichotał.
Przewróciłam oczami na jego uwagę.
                    - Nie pochlebiaj sobie, Justin – ostrzegłam. – Zarozumialstwo nie spływa po mnie.
Uśmiechnął się krzyżując ręce na piersi.
                    - Nie należy mylić pewności siebie z zarozumialstwem, Joanna – powiedział kpiąco.
Wpatrywałam się w chwile w niego myśląc.
                    - Czy nie powinieneś teraz sprawdzać swojej wysypki? – zapytałam.
                    - Masz na myśli, że też masz wysypkę? – strzelił z powrotem uśmiech. Wzruszyłam ramionami wiedząc, że wygrał.
                    - To właściwie dlatego tutaj przyszedłem.
                    - No cóż, trzeba się tam udać – powiedziałam. Zamykając książkę po zagięciu rogu strony na, której byłam wstałam wskazując w stronę jego kurtki. – Nie zapominaj o swojej kurtce – powiedziałam przypominając sobie jak praktycznie stracił iPoda. Zauważyłam, że całkiem często zapomina o swoich rzeczach.
                    - Oh, racja – powiedział wrzucając ją na ramiona niedbale. Ale para święcących i koronkowych majtek wydostała się z jego kieszeni.
                    Madeline.




* * *  
Zacznę od tego, że chciałam Wam podziękować za to, że blog przekroczył 100 tys. wyświetleń. Co prawda nie dawno zaczęłam tłumaczyć to opowiadanie, ale kiedy rozpoczynałam tłumaczenie było wyświetleń około 90 tys. więc to zawsze jest coś, hah. :) 
Co do następnego rozdziału - nie wiem kiedy się pojawi, ale oby jak najszybciej. :3 
 



piątek, 8 listopada 2013

9. "She would be four"

JEŻELI CZYTASZ ZOSTAW KOMENTARZ POD POSTEM. CHCĘ WIEDZIEĆ ILE DOKŁADNIE OSÓB TUTAJ ZAGLĄDA. :) 



                    Myślałam, że po całym zbiegu-z Justinem w czwartek będzie to ostatni raz kiedy go widzę. Jak niewygodne i nieprzyjemne jest kontynuowanie rozmowy z około piętnastoletnią dziewczyną kiedy między nią, a tobą jest duża różnica wieku? O, boże pewnie on teraz myśli, że ja uznałam, że to cała sprawa coś znaczy i teraz planuję nasz ślub czy coś. Chociaż mógł by wziąć moje słowa jakbym miała te same intencje do tego co on. Nie myślę, że jego czyny wobec mnie oznaczały  coś nadzwyczajnego. To było po prostu przypadkowe, nieprzemyślane i spontaniczne działanie spowodowane marihuaną, którą palił. O ile wiem, Justin i ja jesteśmy jeszcze bardziej odległymi osobami niż byliśmy i nigdy więcej nie będę miała do czynienia z paniką przed upokorzeniem siebie przed nim (z pozytywnej strony).
                    - Wszystko dobrze z tobą? – Megan zapytała, patrząc na mnie kiedy pocierałam się o pień drzewa w górę i dół. Zostałam z nią na zewnątrz podczas wolnego czasu, piątek.  Po wyjaśnieniu jej, że nie będę wtrącać się w jej sprawy, uśmiechnęła i się powiedziała, że nie była na mnie zła. Była zła jedynie na Ally, która była tak głupia aby to wygadać. Niestety nie powiedziała mi, że ma zamiar mi choć trochę z tego wyjaśnić. Ostatniej nocy pod koszulą nie do zniesienia swędziały mnie plecy. Szczęściara ze mnie, że swędzenie rozprzestrzenia się jak szalone i teraz moje ręce, dekolt, a nawet twarz była cała czerwona.  Jęknęłam, skręcając się na boki w górę i w dół próbując uwolnić się z tego niewygodnego swędzenia, które przejęło większość części mojego ciała.
                    - Nie! – jęknęłam podkreślając końcówkę wyrazu. Byłam absolutnie nieszczęśliwa i nie mam pojęcia co mam zrobić, aby to przerwać.
Przeniosłam się na drugą stronę drzewa, pokazując się Megan.
                    - Jak długo to trwa Joanna?! Myślę, że być może powinnaś – nagle przerwała. Wyciągając swoją głowę od strony drzewa, spojrzałam na nią.
                    - Może powinnam, ach – Obok Megan, która miała skrzyżowane ręce i paskudny wyraz twarzy stał Justin, który trzymał ręce w kieszeni jeansów. Szybko wyskoczyłam z miejsca w, którym byłam, przełknęłam ślinę i próbowałam złagodzić uczucie zakłopotania wiszącego w powietrzu jak u upartego trzylatka.  Przełknęłam gulę w gardle, chowając kosmyk włosów, który wypadł z mojego warkocza bezpiecznie za ucho. Otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ale zauważyłam małe, czerwone plamy na jego skórze: całej szyi i ramionach prawie wyglądające śmiertelnie.
                    - Sumak jadowity – powiedział, zanim zdążyłam zapytać. Skinęłam głową drapiąc moją szyję przez parę sekund. – I ty też to masz.



                    Justin i ja siedzieliśmy naprzeciwko siebie, na wysokim łóżku, które było okryte cienkim kawałkiem papieru do spraw higienicznych. Jego nogi zwisały, podczas gdy moje podciągnęłam do piersi.
                    - Tutaj możecie przejść, laleczki – powiedziała pielęgniarka Rose wręczając nam słoik wypełniony wacikami. Umieszczając obok słoika małą miskę wypełnioną jakąś jasnożółtą cieczą. Dziękując jej zmarszczyłam brwi na drugą rzecz i zapytałam co to jest.
                    - Olejek z drzewa herbacianego, moja droga. Nam wolno używać tylko naturalnych środków, bez zgody waszych rodziców. A sądząc po dokumentach was oboju, żaden z rodziców nie podpisał zgody. Więc tutaj jesteś. Namocz wacik do miski z olejem, a następnie przetrzyj go na zakażonych obszarach. Powinno być dobrze po krótkim czasie! – powiedziała kładąc ręce na biodrach i uśmiechając się do siebie. Nagle zadzwonił jej telefon i szybko zareagowała.
                    - Ups! Będę z powrotem za sekundę – odwróciła się pośpieszając do drzwi zostawiając nas w milczeniu. Prawie jęknęłam źle rozpoczynając rozmowę po czym spojrzałam na moje spodnie. Przeklinam cię Boże za dodanie niezręczności jako największego składnika receptury Joanny. Ale znowu dziękuje Ci za dodanie dokładnych przeciwieństw dla Justina.
                    - Widzę, że mnie nie posłuchałaś – powiedział losowo, zwracając moją uwagę do niesubtelnego komentarza. Zaskoczona przechyliłam głowę na bok.
                    - Skomplikowane.
                    - Twój warkocz – uśmiechnął się. Moja odwaga spadła. Cholera, zapomniałam o tym. Nie zamierzałam go słuchać w pierwszej kolejności z kilku powodów. Pierwszy: Nie będę jak jego posłuszne dziecko, które wykonuje każdy rozkaz. Ze wszystkiego na świecie najbardziej nie lubię kontrolowania i na pewno nikt nie będzie myślał, że ma nade mną kontrolę. Drugi: po prostu nie chcę. Pewnie, że uznaje to jako fakt, że rzeczywiście WYGLĄDAM lepiej z rozpuszczonymi włosami, ale może to nie jest wystarczająco wygodne. Nienawidzę wszystkich niepotrzebnych rzeczy, które mnie rozpraszają i nie będę tego zmieniać bo ktoś mi tak powiedział. Wzruszając ramionami spojrzałam na moje dłonie bardzo chcąc aby zadzwonił telefon komórkowy ratując mnie od kłopotliwej sytuacji w jakiej byłam. Jeśli zrobiłam cos niezręcznego lub głupiego, wolałam o tym nie wiedzieć. Wiesz co mówią: niewiedza jest błogosławieństwem. Sięgając do przodu pociągnął mój warkocz przez ramię biegając palcami po moich starannie zaplecionych włosach.  Spojrzałam na to zauważając jak długo miałam związane tak włosy przez te krótkie, dwa tygodnie. Teraz sięgały za żebra, muszę to zanotować aby je ściąć. Było zabronione obcinać własne włosy, ale to co moi rodzice nie wiedzą nie powinno im szkodzić, prawda?
                    - Lubię to – powiedział patrząc na moje włosy. Rany, co jest z tymi losowymi, niewyjaśnionymi komentarzami?
                    - Moje włosy? – zapytałam głupio. Zachichotał wciągając powietrze przez nos.
                    - Że mnie nie słuchasz – powiedział śledząc kciukiem miękkie końcówki moich włosów. Jeden punkt dla Joey! Mój akt nie posłuszeństwa niechcący odwołał się do niego. Ale dlaczego? Czy chłopaki przypadkiem nie podziwiają kobiet, które są na ogół uległe? Czy oni nie uwielbiają kontroli i poczucia bycia bardziej dominującym?
                    - Jak to się stało? – zapytałam.
                    Wzdychając, pochylił się puszczając mój warkocz. Szczerze mówiąc brakowało mi tego uczucia. Nie, żeby miał jakieś magiczne palce czy coś, po prostu to relaksujące dla ludzi jak bawią się twoimi włosami.
                    - To po prostu tylko wydaje się, że wszystkie dziewczyny są takie same. Myślą, że muszą być 24/7 na kolanach żeby mnie uszczęśliwić.  Nigdy nie jest „Nie podoba mi się, ale tobie może” zawsze jest „Co o tym sądzisz, Justin?”. Naprawdę nienawidzę kiedy ludzie traktują mnie jakbym był jakiś sławny, wiesz? – Ha, nie! Byłam znana jako Joanna świętoszka, córka kapłana, która wypycha stanik (który był i nadal jest fałszywy!) Poza tamtą etykietą, byłam „nikim”. Miałam trzy przyjaciółki, które nie wydawały się znacznie mną zainteresowane, w domu. Skończyłam pracę domową, unikałam kontaktów z płcią przeciwną i wracałam do listy obowiązków każdego dnia. Nastolatki w takich dniach nie chcą znać kogoś takiego jak ja. Wartościowi ludzie to tacy, którzy kończą liceum, zawsze mają prezerwatywy w portfelu i chodzą na dzikie imprezy. Wartościowi ludzie tacy jak… Justin.
Znów wzruszyłam ramionami i spojrzałam jeszcze raz na niego. Umieściłam mój podbródek pod prawym kolanem.
                    - Zresztą w porządku, nie ważne – wzdychając głęboko powiedział. Sięgnął do przodu marszcząc matę  pod jego ciężarem i wziął do ręki jeszcze raz mojego warkocza. – Wyglądasz ładnie tak czy inaczej. - zagarnął moje włosy za uszy przy czym moją skórę ogarnęło ekstremalne ciepło. Mogę sobie tylko wyobrazić jak zszokowano musiałam wyglądać przez jego komentarz. Wysoki czy całkowicie trzeźwy przyznał, że jestem atrakcyjna. Kaszląc niezgrabnie wyskoczyłam z łóżka drapiąc się w międzyczasie. Wszechświat może zaplanował jeszcze coś innego chyba, że chciał aby moje kontakty z Justinem wypadały aż tak źle. Wszystko (najprawdopodobniej) byłoby lepsze niż nieznośnie swędząca wysypka! Dlaczego muszę mieć sumaka jadowitego? Skuliłam się myśląc o tym, że nie zauważyłam, że ruszał tymi wszystkimi liśćmi na bok kiedy ja szukałam go w krzakach. Nie wspominając o tym, że prawie wywróciłam się na nich wyskakując.
                    - Gdzie idziesz? – zapytał przesuwając się trochę. Nie oglądając się za nim machnęłam ręką i przeszłam do głównego pokoju. Pielęgniarka pochylała się nad ladą mówiąc do beżowego telefonu. Skręcała kabel od niego wokół palca z niepokojem.
                    - Nie, nie, nie powiedz jej tylko aby piła dużo wody – przerwa – Tak, więcej niż osiem szklanek dziennie – przerwa – W porządku powiedz mi jak to idzie. Odkładając słuchawkę odwróciła się do mnie nieco zaskoczona.
                    - Oh, tak?
                    - Czy masz jakiś podkoszulek, który mogłabyś mi pożyczyć, wiele z tego mam na plecach, więc…  - wahałam się nie do końca wiedząc jak dokończyć zdanie. – Ta  - skinęła głową.
                    - Jasne, jasne -  powiedziała cicho obracając się wokół. Pochylając się otworzyła jedną z długich, szarych szuflad wyciągając przydługawą, cienką koszulkę.
                    - Możesz być kreatywna i odciąć rękawy jeśli chcesz, to wszystko co mam. Przepraszam – potrząsnęłam głową uśmiechając się uspokajająco.
                    - Nie, nie, jest dobrze. Masz jakieś nożyczki? – wręczyła mi duże niebieskie nożyczki przed pójściem do jej gabinetu gdzie siedział Justin. Szybko obcięłam oba rękawy tworząc krótki, niechlujny podkoszulek. Po użyciu zbyt czystej łazienki do przebrania się (w, której w każdym rogu były chusteczki higieniczne) odwróciłam się do lustra szukając wzrokiem mojego czarnego stanika. Moja bielizna była tylko jedyną rzeczą z garderoby, którą sama mogłam sobie wybrać. Mój ojciec oczywiście nie wiedział nic o stanikach (dzięki Bogu) dlatego nie chciał mi pomóc, nawet jeśli bym zapytała. Moja mama płakała kiedy zobaczyła koronkowy, różowy biustonosz twierdząc, że szukałam go aby eksperymentować z chłopcem, gdy byłam w siódmej klasie. Więc była wykluczona. Przy zakupie bielizny dała mi do ręki pieniądze siadając gdzieś i zostawiając mnie w sklepie samą. Oczywiście musiałam im oddać resztę z powrotem, aby upewnili się, że nie wydałam tych pieniędzy na nic innego niż staniki.                     Zamknęłam drzwi od łazienki cicho idąc do repecki i biura pielęgniarki. Drzwi były otwarte pozwalając dostać się do białego pokoju więcej światła niż było potrzebne.
                    - Ała! Boże! – Justin syknął podskakując. Jego koszulka została rzucona na wysokie łóżko, a pielęgniarka delikatnie przecierała wacikiem jego plecy.
                    - Justin! – Rose krzyknęła jakby go zaraz miała uderzyć za wzywanie imienia Boga nadaremno. Przez chwilę zastanawiałam się jak sumak jadowity może spowodować jakikolwiek ból… ale później zostałam rozproszona. Zamiast oglądać idealne ciało, wiedziałam jedno: ono wygląda jeszcze lepiej. Miał tatuaże, wiele z nich… było od 18 roku życia. Jego ciało było pięknie udekorowane, które dodatkowo było stonowanie opalone. Nad lewym uchem były malutkie figurki, które wyglądały mi na nuty, które sięgały niemal do połowy szyi. Na lewym biodrze: mały, zarysowany ptak. Na lewym żebrze: liść marihuany z cytatem Boba Marleya pod spodem. Na lewym łokciu: gruby kontur gwiazdy. Choć pozornie wyglądało jakby wszystkie jego tatuaże były po lewej stronie ciała jednak gdy podniósł prawą rękę aby podrapać się po szyi zauważyłam napis. Pochylonymi literami można było odczytać słowa przeplatane przez smugi dymu, który był powiązany z literami.
„Uwierz w nic, nie ważne czy to przeczytałeś lub kto to powiedział, nie ważne czy to co powiedziałem zgadza się z rozumem i rozsądkiem”
                    To brzmiało znajomo, jakbym słyszała albo widziała już to wcześniej. Stanęłam w drzwiach myśląc do siebie. Gdzie słyszałam to wcześniej?
                    - Uh, Joanna chcesz zacząć się teraz oczyszczać? – porzuciłam moje myśli patrząc na stojących i czekających Rose i Justina. Jej brwi zmarszczyły się w błąd, a on uśmiechał się głupawo.
                    Argh! Mogłabym teraz zamienić moje pięści w piłki i wstrząsnąć się nimi. Wiedział, że „gapiłam się na niego” i miał zacząć być zarozumiałym z powodu tego małego gówna. Już to czuję. Idąc w kierunku łóżka, usiadłam na nim i pocierając wacik w olejku z drzewa herbacianego zaczęłam go niechlujnie szorować po mojej skórze.
                    - Nie, Joanna, nie chcesz tego poszerzyć! – pielęgniarka powiedziała wyrywając wacik z moich rąk i kładąc go na cienkim papierze na, którym siedziałam.
                    - Ugniataj to. Justin, pokaż jej – podszedł chwycił wacik, zanurzył go w misce i delikatnie poklepał po swojej ręce. Uśmiechnął się nieco patrząc mi prosto w oczy.
                    - Ta, Joanna, ugniataj to – powiedział kpiąco nadal poklepując to na swojej skórze jak pokazywał. Rozszerzyłam oczy umieszczając na twarzy największy uśmiech jaki było możliwy przed puknięciem się w czoło.
                    - Wiesz nie widziałam tego wcześniej, ale odkąd mi to pokazałeś, widzę światło. Chwytając obie ręce do siebie zamknęłam na chwilę oczy, jakbym korzystała z każdej sekundy w tej chwili – Dziękuje, bracie - Justin patrzył na mnie i śmiał się spłaszczając nos, a Rose kręciła głową.
                    - Hej! Brak kontaktu fizycznego podczas zakażenia! – powiedziała. Natychmiast zrzuciłam swoje ręce na kolana. Jej oczy błyskały pomiędzy naszą dwójką zanim się obróciła.
- To dlatego oboje to dostaliście, nie mam racji? – spojrzała na nas jej nudnymi, niebieskimi oczami, które były praktycznie szare. Moje oczy rozszerzyły się naprawdę tym razem „fizyczny kontakt”?
                    - Nie! – przed możliwością spojrzenia na Justina, wymsknęło mi się. Teraz dwie pary oczu były na mnie. Pielęgniarka Rose uniosła brwi patrząc na mnie z zwątpieniem.
                    - To jak to się stało? – zapytała obrócona do zlewu. Nad nim na ścianie były powieszone szare szafki, a na prawo szare blaty. Pomarszczonymi rękami otworzyła szafkę biorąc duży plik w ramiona przed ustawieniem go na blacie.

                    - Dlaczego tylko wy oboje macie sumaka jadowitego? Wiesz, że  muszę wypełnić raport zdrowia obydwu z was i Pan Wood nie chce znaleźć dziwnych przypadków? – wzięła czarny długopis ze złotą górą. Klikając go raz zaczęła pisać płynnie różne pisma i wypełniać dwa formularze. Przełknęłam ślinę chcąc wymyślić jakiś pretekst jak geniusz i rozgryźć to doskonale, ale spójrzmy prawdzie w oczy…  Joanna Grey nie jest szybka ze słowami jak powiedziano wiele razy. Patrzyłam na Justina z prośbą o pomoc, uśmiechnął się do mnie i zwrócił się do niej. Mentalnie odetchnęłam z ulgą, O boże, on wie co mówi.  Lekko zmieszałam się kiedy poczułam kiedy jego ręka pocierała moje plecy, które były tylko okryte pożyczoną bluzką. Nagle po raz czwarty w historii chwycił mój warkocz. Rose była w połowie drogi do lady trzymając długopis.
                    - Ona ma rację – powoli zahaczał paznokcie o moje włosy, następnie przesuwał je w dół. – Nie jestem pewien dlaczego oboje to mamy. Moja twarz się spłaszczyła i uderzyłam jego rękę dociskając mój warkocz po raz kolejny.
                    - Dalej Joey, dlaczego nie możemy przyznać po prostu co robiliśmy? – zapytał przechylając głowę. Trochę rozsunęłam moje usta gorączkowo potrząsając głową i patrząc w kierunku Rose. Jej ręka przestała pisać, kiedy się nadal bezczelnie gapiła.
                    - Nie robiliśmy nic! Absolutnie nic! – krzyknęłam. Chwycił mój warkocz znowu i uniósł brwi jednocześnie pociągając warkocz w dół.
                    - Nie pamiętam, żeby nicsię nie działo. Pamiętam, że ja daję ci to co chcesz, a ty mi to co ja chcę. - zabierając mu moje włosy myślami strzelałam sztylety w jego stronę. Zacisnęłam moje włosy.
                    - Ja nie! – krzyknęłam w międzyczasie. Przysunął się do mnie i wykręcił usta w sprośny uśmiech.
                    - Ty nie? Praktycznie błagałaś na kolanach. - Rose miała przerażony wyraz twarzy kiedy patrzyła na nas obydwu.
                    - To się nigdy nie wydarzyło! – prawie krzyknęłam uspokajając ją. Justin westchnął.
                    - To prawda! – mówił ciągnąć moją gumkę do włosów.
                    - To co się stało? – nagle zdałam sobie sprawy co on robił. Z każdym pociągnięciem mojego warkocza zaznaczał mi, że teraz moja kolej historii. Z każdym rozplątywaniem mojego warkocza oznaczało, że teraz on będzie opowiadał. Próbowałam przekonać Rose, że nie robiłam nic związanego z seksem, Justin rujnował moje szanse. Nie chciałam aby rozpuszczał moje włosy i używał to przeciwko mnie. Kutas. Puściłam mu ostre spojrzenie.
                    - My graliśmy w grę. – powiedziałam. Pociągnięcie. 
                    - Co to była za gra? – zapytał.
                    - Eee, chowanego – powiedziałam niezręcznie. Pociągnięcie.
                    Rose patrzała na nas dziwnie: prawie zapomniałam fakt, że on nadal mnie dotyka. Cóż, moje włosy. Ale nadal.  W tym momencie zrozumiałam, że cokolwiek bym powiedziała to byłoby wystarczające  aby ją przekonać. Słyszała jak strzelaliśmy coś między sobą i pewnie myślała, że chcemy ją zmieszać.
                    Justin otworzył usta aby znowu coś powiedzieć, ale nagłe zadzwonił telefon. Dając nam zmartwione spojrzenia położyła długopis i podniosła palec.
                    - Zostać tutaj obydwoje – zażądała wskazując palcem na nas. Czekałam do chwili aż zamknęłam drzwi i ze złością spojrzałam na Justina. Był wyraźnie rozbawiony i to było widać na jego twarzy.
                    - Mów cokolwiek chcesz Justin, ale – oznajmiłam krzyżując ramiona na piersi – Nie nadal biorąc moje włosy.  Zaśmiał się z rozbawieniem jakby moje słowa były czystą głupotą.
                    - Więc może po prostu rozluźnij swój warkocz na cały dzień? – zapytał podnosząc brwi na chwilę. Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową. Przy ramionach czułam na końcówkach włosów jakby były rozplątywane i wiedziałam, że coś było nie tak.
                    - Co miałeś na myśli z rozluźnieniem warkocza – wtedy zdałam sobie sprawę, że… moja gumka zniknęła!
                    - Oddaj mi moją gumkę do włosów! – powiedziałam trzymając rękę płasko przed sobą. Kręcąc głową uśmiechnął się chytrze pokazując mi czarną gumkę wokół jego nadgarstka.
                    - Nie! – zawołał dziecinnie.
                    - Ona i tak już myśli, że zrobiliśmy coś więc tak! – domagałam się podchodząc do niego. Justin zaczął się głośno śmiać odrywając na chwilę oczy ode mnie.
                    - Zrobiliśmy coś?– usłyszałam za chwilę. Zarumieniłam się ze wstydu i ze złości i spojrzałam na niego. Bum. Teraz tylko ja widzę różnice wzrostu. Ja mierzyłam jedynie 160 cm (5’4 w calach) i musiał być ode mnie wyższy co najmniej o sześć stóp i trochę cali. Byłabym kompletną kłamczuchą, gdybym powiedziała, że jego wzrost mnie nie przestraszył.
                    - Czy nie oznacza to, że pieprzyliśmy się? – na mojej twarzy iskrzyło oburzenie.
                    - Ugh! – krzyknęłam zatykając uszy. – Nie mów tego słowa! - uniósł wysoko brwi i nonszalancko zapytał.
                    - Co? Pieprzyć?
                    - Tak! Nie mów tego! – to nie tak, że nienawidzę tego słowa: po prostu on użył go w kontekście w, którym poczułam się zakłopotana. Parsknął.
                    - Och, przepraszam, ale chyba z tego co pamiętam to ty nazwałaś Candice pieprzoną suką? – unikałam kontaktu wzrokowego, bo bałam się, że gdy podniosę wzrok zobaczę Justina, który będzie rozgniewany. To nie było tajemnicą, że on jest jej i może mógłby się obrazić, a to było naprawdę ostatnią rzeczą, którą chciałam. W końcu gdy spojrzałam na niego wymamrotałam jakieś, krótkie „przepraszam”, ale zobaczyłam, że Justin się częściowo się uśmiecha.
                    - Czemu się uśmiechasz? – zapytałam próbując ukryć zaskoczony i przejęty wyraz twarzy.
                    - Ponieważ kompletnie się z tobą zgadzam.



                    Sobota, co oznacza, że poprzedni dzień minął szybko. W połowie przekonana pielęgniarka Rose uwierzyła, że powodem tego była gra, dlatego obydwoje byliśmy zwolnieni z spraw w sekretariacie zdobywając jedynie dziwne spojrzenia. Mogłabym łatwo wrócić do domku, albo poprosić kogoś innego o gumkę do włosów aby związać moje dzikie, faliste loki, ale nie. Nie zrobiłam tego. Dlaczego? Bo za każdym razem kiedy zdarzało mi się przechodzić koło Justina tego dnia (co wydawało się dziać dziwnie, wiele razy) strzelał mi uroczy uśmiech biegając swoimi dużymi rękami po moich włosach jakby to była jego ulubiona rzecz na świecie. Pochwalił mnie dzisiaj widząc, że moje włosy po raz kolejny były poza warkoczem. Nie tylko z tego powodu postanowiłam zostawić moje włosy w spokoju. „Potrzebujesz żyć mała” powiedział Justin lekko szturchając mnie łokciem. Natychmiast pomyślałam o moich rodzicach. Przypomniałam sobie jak ograniczyli mnie tylko do prostych fryzur podziwiając jak skromna byłam. To mi dało powód do zerwania z warkoczem. Przynajmniej na chwilę.
Pielęgniarka Rose wręczyła nam proste instrukcje.
Sprawozdanie z biura pielęgniarki o godzinie 8.30, 13.30 i 18.30 zgłosić się do czyszczenia z zainfekowanych obszarów.
                    Pod spodem pisma znajdował się jej fantazyjny podpis. Zdając sobie sprawę, że przerwała mój czas mieszania wieków skakałam z radości. A gdyby wysypka rozprzestrzeniła się w dół, musieliśmy znów udać się do biura! Fakt, że ustawiłam w prysznicu tryb masażu aby pozbyć się wysypki na plecach nie pomaga, ale wiedziałam, że to będzie trwało jakiś czas. I takim sposobem: jestem teraz w gabinecie pielęgniarki o 13.30 w sobotę.
                    - Przytrzymaj jeszcze – Justin rozkazał mi głaszcząc lekko wacikiem mój nos. Moje oczy były przyklejone do jego iPoda gdzie grałam w Mario. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego w moim życiu jak zabawa technologią. Jedyną grą w jakąkolwiek grałam było trzydzieści próbnych dni w Tetris na moim telefonie. Wiem od  niego, ze jeżeli chcę kontynuować muszę być online i kupić grę.
                    - Przytrzymaj jeszcze! – powiedział jeszcze głośniej niż przedtem gdy skręciłam głową na bok unikając banana. Ignorując go skoncentrowałam się jeszcze bardziej niż wcześniej. Trzydzieści sekund później zanim skręciłam za Księżniczką Brzoskwinią wypadło mi prawie wszystko spod kontroli, ale rzuciłam na nią bombę. Uśmiechnęłam się przebiegle zanim znowu spoważniałam.
                    - Czy chcesz zatrzymać swędzenie czy nie, Joanna? – Justin zapytał wzdychając i siadając ponownie.
                    - Tak, tak chcę – powiedziałam śledząc oczami ekran na, którym pojawił się Mario we własnej osobie.
                    - Możesz zatrzymać grę? – zapytał grzecznie.
                    - Ta, uhuh – powiedziałam. Jęknął przybliżając się bliżej i nadal przecierając mój nos. Nie byłam pewna dlaczego nalegał na stosowanie olejku na mojej twarzy, ale nie miałam zamiaru go powstrzymywać.  Zwłaszcza kiedy podał mi swój iPod (tak zakładam) usuwając historię stron internetowych. Prawie roześmiałam się głośno znając tego przyczyny. Czy to nie oczywiste?
                    - Masz rodzeństwo? – zapytał przypadkowo pocierając czoło olejkiem z drzewa herbacianego. Patrząc na niego przerwałam grę. To było oczywiście nagłe, ale zastanawiam się dlaczego jest ciekawy.  
                    - Nie do końca – wzruszyłam ramionami popijając trochę wody, którą Rose wręczyła mi wcześniej. Kubek był do połowy pusty, bo wypiłam większość jednym łykiem.
                    - Twoja mama jest w ciąży? – zapytał sięgając  mojej twarzy i zabierając kilka włosów z niej aby oczyścić  resztę.  
                    - Nie, mój tata jest w ciąży – gdy zauważyłam na to szansę powiedziałam sarkastycznie. Prychnął wywracając oczami. W jego złotych oczach grał błysk rozbawienia gdy się uśmiechał.
                    - Myślę, że wiesz co mam na myśli – wzruszając ramionami spojrzałam w dół na jego iPoda, który był teraz czarny.
                    - Moja mama urodzi chłopca pod koniec lata. – przyznałam przygryzając moją dolną wargę. Nigdy nie zaglądałam do portfeli rodziców, ale zdawała mi się, że wiele zdjęć ultradźwięków zajmuje tam większość miejsca. Mieli więcej zdjęć „baby boy” niż pieniędzy. I mają też mnie jak na razie.
                    - Jesteś podekscytowana? – zapytał trzymając parę palców mojej ręki i pocierając wacikiem moje ramie blisko ciemnych plamek.
                    - Eh – zmrużyłam oczy. – Lubię dzieci, ale nie te z, którymi jestem związana.
                    Uśmiechnął się lekko spoglądając mi w oczy. Patrząc na niego zauważyłam kilka plamek pod jego dolną wargą. Przetarłam oczy, zazdrościłam mu takiej nieskazitelnej cery naturalnie. Jego jasno brązowe włosy niechlujnie łaskotały czoło.
                    - Co? – zapytał patrząc na mnie. Potrząsając głową spojrzałam przed siebie, ale za chwilę znów wpatrywałam się w niego, a on znów skupił się na moich ramionach. Odchrząknęłam niezręcznie starając się udawać znudzoną.
                    - A ty masz jakieś rodzeństwo? – powiedziałam obserwując go. Nagle zatrzymał się i skupił swoje oczy w jednym miejscu. Był w transie jakby myślał o czymś trudnym dla niego. Mentalnie modliłam się, aby nie dostał jakiegoś szału bo to nim wyraźnie wstrząsnęło. Zaskakujące jest to, że opanował się, odchrząknął cicho i kontynuował to co robił.
                    - Uh, tak. Młodszą siostrę Jazmyn i młodszego brata Jaxona – powiedział cicho nie łapiąc kontaktu wzrokowego. – Jaxon jest najmłodszy, ma prawie dwa lata.
                    - Ile lat ma Jazmyn? – zapytałam patrząc na niego, a on podniósł głowę i wyrzucił wacik do kosza.
                    - Miałaby cztery – powiedział bez emocji.


* * * 
Hej, hej! No to mamy kolejny rozdział. :) To jeden z takich bardziej przyjemnych rozdziałów gdyby nie końcówka. Szczerze mówiąc jak pierwszy raz go czytałam to wcześniej w ogóle nie spodziewałam się tej wysypki, haha.  ;) Ok, do następnego! x